wtorek, 23 października 2012

Spacer we mgle - z Lubczykowej Góry na Różany Potok



           Kolejny raz zacytuję na początek Wojciecha Cejrowskiego: „siedzę na ganku i widzę zaledwie najbliższy krzak - reszta tonie we mgłach. Ciekawe czy jeszcze w ogóle jest jakaś reszta, bo według niektórych filozofów istnieje tylko to, co da się zobaczyć. Mogę więc wstać, wejść w tę mgłę i poszukać następnego krzaka - wtedy się pojawi - ale za cenę zniknięcia tamtego poprzedniego krzaka, który został za plecami i... zniknął.” „Czy więc opłaca mi się ruszać?”- pyta wobec tego Wojciech Cejrowski. I następnie, w odpowiedzi, wskazuje: „we mgle dostanę zawsze tylko kawałek rzeczywistości - nigdy całą”.
            W ostatnie niedzielne przedpołudnie "zaryzykowaliśmy" i zanurzyliśmy się we mgle. Ciekawe doznanie. Trudno polemizować ze stwierdzeniem o jedynie kawałkach rzeczywistości, jakie wówczas są nam prezentowane, ale, z drugiej strony, czy nie daje to nam większych możliwości docenienia jej szczegółów?

 
  Brodawnik jesienny:

 Chaber bławatek:


i uschnięte kwiaty nawłoci kanadyjskiej, zwanej popularnie w Polsce mimozą:














poniedziałek, 15 października 2012

Ogród Botaniczny jesienią

Wojciech Cejrowski w swoim Dzienniku Pokładowym (http://www.cejrowski.com/dziennik/) napisał, że "ci, którzy chwalą jesień, że ona "złota" lub "piękna" chwalą w gruncie rzeczy resztki lata, które się jeszcze bronią. Jesień to szara farba kryjąca położona na pięknym fresku lata - tam, gdzie jeszcze wystaje letni fresk, bucha piękno i prześwituje złoto, a tam, gdzie warstwa farby gruba, widać już tylko jesienne mgły i chłód". Coś w tych słowach jest. Nie przepadam za zimnem, które obejmuje w naszej strefie klimatycznej we władanie przyrodę na niemal pół roku i którego rychłe nadejście już zwiastują jesienne poranki i wieczory. Niemniej letnie freski ciągle jeszcze są widoczne, a jednym z miejsc, do których warto się udać, żeby doświadczyć ich urody jest poznański Ogród Botaniczny.























sobota, 13 października 2012

Puszczykowo



"Owe cudowne, bujne, pachnące latowe niedziele, przepojone lasem i wonią łąk, słońcem i rzeką! Do Puszczykowa, oddalonego od Poznania o 14 km, jechaliśmy koleją w niedzielne poranki, jeśli zapowiadała się pogoda, a tysiące innych wycieczkowiczów, przeważnie Niemców jechało z nami. Ale było w tych lasach tyle ustroni, zakamarków, zapadłości, polanek, łąk, że tłumy szybko się rozpraszały,a my, krocząc knieją wzdłuż Warty w stronę Poznania, już po kilkudziesięciu minutach zachodziliśmy w zupełne pustkowie. Tak bezludne i dzikie pustkowie mogło się wydać skrawkiem puszczy amerykańskiej..." W ten oto sposób Puszczykowo opisywał Arkady Fiedler w swojej nostalgicznej książce "Mój ojciec i dęby". 

W czasach dzieciństwa Arkadego Fiedlera faktycznie Puszczykowo pełniło rolę letniska tak tłumnie obleganego przez turystów z Poznania, że podobno specjalnie dla nich wybudowano na poznańskim dworcu peron 4 a. Jak można też dowiedzieć się z książki autorstwa Piotra Libickiego i Marty Piotrowskiej pt: "Spacerownik Wielkopolski" podczas pogodnych niedziel w Puszczykowie bawiło nawet około 30 tysięcy osób.

My udaliśmy się tam pewnego leniwego wrześniowego słonecznego dnia, rozpoczynając przyjaźń z Puszczykowem od spaceru piaszczystym brzegiem Warty i podziwiając jej dzikie zakola, które młodemu Fiedlerowi nasuwały czasem wyobrażenia "jakiejś rojącej się rybami Amazonki".








Podczas spacerów tymi właśnie nadwarciańskimi ścieżkami w młodym Arkadym Fiedlerze powoli dojrzewała wizja poznania dalekiego świata i eksploracji wielkiej, gorącej puszczy. W pierwszą, wielką i wyczekiwaną podróż wyruszył w wieku 34 lat. Była to podróż do południowej Brazylii. Kilka lat później zrealizował swe najgorętsze marzenie wyruszając do Amazonii, do najbujniejszej pod słońcem puszczy tropikalnej. Wyprawa zaowocowała książką "Ryby śpiewają w Ukajali", która przyniosła pisarzowi wielką, popularność i uznanie czytelników. Jak można dowiedzieć się z ciekawostek zamieszczonych na stronie internetowej Muzeum Arkady Fiedler sam finansował swoje wyprawy. Środki na pierwsze wyjazdy uzbierał wytrwałą pracą w odziedziczonym po ojcu zakładzie chemigraficznym. Ogromny sukces książki "Ryby śpiewają w Ukajali" pozwolił pisarzowi na opłacenie kolejnych wypraw z honorariów wydawniczych. Podróże Fiedlera zawsze miały jasno określony cel: najpierw wyjeżdżał jako przyrodnik zbierający okazy fauny, później jako przyrodnik, miłośnik Indian i innych ludów oraz literat. W swoim 90-letnim życiu odbył w sumie 30 dalekich podróży. Do każdej przygotowywał się niezwykle starannie, studiując mapy, atlasy, czytając książki o krajach, do których się wybierał, korespondując z tamtejszą Polonią.

W 1946 roku Arkady Fiedler zdecydował się na powrót do Polski po wojennej emigracji. Jego życie zatoczyło koło, wrócił bowiem do miejsca, w którym rodziły się jego młodzieńcze marzenia o dalekich podróżach-do Puszczykowa. Właśnie wówczas zakupił willę,do której sprowadził swoją żonę Włoszkę, Marię z domu Maccariello oraz dwóch synów, Arkadego Radosława i Marka. 

Niegasnące z biegiem lat zainteresowanie czytelników Arkadego Fiedlera domem, w którym mieszkał i tworzył, a także gromadzonymi w nim eksponatami z podróży natchnęło pisarza do stworzenia w rodzinnej willi muzeum. I tak, w dniu 1 stycznia 1974 roku, rozpoczęło działalność Muzeum-Pracownia Literacka Arkadego Fiedlera, do którego wstąpiliśmy.



Tuż przy wejściu powitał nas drogowskaz pokazujący kierunki 30 odbytych przez Arkadego Fiedlera podróży.







Muzeum nie jest duże, ale na niewielkiej przestrzeni zgromadzono stosunkowo dużo ciekawych eksponatów stanowiących w znacznej mierze pamiątki przywiezione przez pisarza z jego licznych wypraw, a także piękne czarno-białe zdjęcia i różne stare wydania jego książek.

Wnętrze Muzeum:











Po opuszczeniu głównego budynku skierowaliśmy się do wnętrza sal, w których w półmroku kryła się ekspozycja pod intrygującym tytułem:

Tajemniczy Świat Indian:
Tam mieliśmy okazję oko w oko spotkać się z budzącymi grozę indiańskimi bogami czy zobaczyć indiański skarbiec w górskiej grocie i spoczywający pośród kosztowności kościotrup hiszpańskiego konkwistadora, który nie zdążywszy okraść Indian, zginął marnie u progu bogactwa.

Podczas zwiedzania tej części wystawy mój wzrok przykuła dziwna kamienna obręcz:

Z informacji znajdującej się obok wynikało, że jest to pierścień, przez który meksykańscy Indianie musieli przerzucić ciężką piłkę z kauczuku, przy czym zakazane było użycie stóp lub rąk. Gra ta miała symbolizować dramatyczną walkę słońca z siłami ciemności. Dramatyzmu całej historii dodaje fakt, że na koniec gry kapitan pokonanej drużyny był składany w ofierze bogom.

Po opuszczeniu Tajemniczego Świata Indian z pewną ulgą wyszliśmy do przepełnionego słońcem Ogrodu Kultur i Tolerancji, w którym pokojowo egzystują tuż obok siebie kopie różnych słynnych posążków i posągów, m.in. tajemniczego posągu - symbolu Wyspy Wielkanocnej, największego na świecie Buddy czy egipskiego Sfinksa. Tuż obok można skosztować kawy w miniaturze piramidy Cheopsa, przekonać się jak niewielka była Santa Maria, na której Krzysztof Kolumb dopłynął do Nowego Świata czy obejrzeć słynny myśliwiec Hawker Hurricane MK I, na którego kadłubie wyrysowano ostateczny plan Dywizjonu 303 w Bitwie o Anglię i którym latał m. in. dowódca Dywizjonu, słynny as Witold Urbanowicz.












Przesympatyczne Panie:








Trochę Egiptu w Puszczykowie:

Poniżej link do panoramy piramidy:
http://www.fiedler.pl/panoramy/l1/l1_cube.html


Hawker Hurricane MK I: 

Największe wrażenie w Ogrodzie robi jednak replika w skali 1:1 żaglowca „Santa Maria”, którego maszt góruje na Muzeum i jest widoczny podobno nawet z okien pociągu przejeżdżającego przez Puszczykowo. Jak wyjaśniono na stronie Muzeum statek ten jest symbolem nie tylko Wielkiej Przygody, ale także otwarcia na świat, przełamywania trudności i schematyzmu myślenia, poszerzania horyzontów. Pomysł budowy repliki wynikał także z fascynacji kulturą iberyjską i wiązał się z chęcią złożenia swoistego hołdu Wielkiemu Odkrywcy w 550 rocznicę jego urodzin. Uroczystość „wodowania” repliki odbyła się 12 maja 2008 r. i przybyło na nią wielu mieszkańców Puszczykowa, a także ludzi kultury i polityki, przedstawicieli samorządów, rządu oraz innych państw. Co najciekawsze, w uroczystości uczestniczył potomek w linii prostej Wielkiego Odkrywcy noszący jednocześnie jego imię: Krzysztof Kolumb - książę de Varaqua, oficer armii hiszpańskiej i były ambasador.

Poniżej zdjęcie z uroczystości "wodowania"-ze strony internetowej Muzeum:




A oto pokładowy dzwon, z którym wiąże się smutna historia. W kilka dni po uroczystości wodowania dzwon został skradziony. Sprawcy byli do popełnienia przestępstwa przygotowani, ustalono bowiem, że do demontażu dzwonu został użyty odpowiedni klucz. Nie znalazłam informacji o tym jak zakończyło się postępowanie w sprawie, ale po porównaniu dzwonu obecnie znajdującego się na statku z tym ukradzionym wydaje mi się, że tego pierwotnego nie udało się odnaleźć, a obecny jest jego kopią.


Najważniejsze informacje o oryginale i kopii Santa Marii:



Oto sam Wielki Odkrywca (zdjęcie ze strony internetowej Muzeum):


i jego potomek (zdjęcie ze strony internetowej oficjalnego serwisu Urzędu Miejskiego w Puszczykowie):


Na koniec wizyty w Muzeum zwróciłam uwagę na pełne humoru wizytówki rosnących tam krzewów i drzew:



Spacerując po Puszczykowie zahaczyliśmy jeszcze o dawny budynek dworca PKP, który od 1905 r. przez blisko 100 lat witał turystów spragnionych wypoczynku na plaży nad Wartą.


W okolicy dworca spotkaliśmy małego nieco dzikiego rudzielca, który chwilę się z nami pobawił...


a na koniec wstąpiliśmy do lodziarni założonej przez Panią Kostusiakową, którą obecnie prowadzi jej syn i którą autorzy wspomnianego Spacerownika reklamują następująco: "można w Puszczykowie darować sobie nadwarciańską plażę, spacery po lesie i przechadzki po willowych ulicach, można nawet nie odwiedzić Muzeum Pracowni Arkadego Fiedlera (...), ale nie zjeść lodów u Pani Kostusiakowej to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża":-) Zatem nawet pomimo już mniej sprzyjającej lodom aury nie mogliśmy nie dać się skusić i wstąpiliśmy zakupując po dwie gałki. Delektując się smakiem czerwonej porzeczki i śmietanki z czekoladą i konfiturą wiśniową  przekonałam się, że wyżej cytowane słowa nie są pozbawione słuszności.