środa, 10 września 2014

Jezioro Góreckie i ruiny zameczku Klaudyny Potockiej

W ostatnią niedzielę wybraliśmy się nad jedno z piękniejszych wielkopolskich jezior - Jezioro Góreckie. Leży na terenie objętym ścisłą ochroną, dzięki czemu panuje nad nim błoga cisza przerywana jedynie od czasu do czasu przez przemykających rowerzystów. Niemal w całości otoczone jest lasem, ma dosyć strome brzegi, a wijąca się wokół niego ścieżka momentami przypomina szlak górski. Trasa prowadząca wokół jeziora w dużej mierze porośnięta jest konwaliami, zatem szczególnie ładnie musi być tam w maju. Na jego środku znajduje się natomiast miejsce, przez niektórych nazywane wręcz magicznym, czyli wyspa z ruinami neogotyckiego zamku, z którym wiąże się niezwykle romantyczna historia.

ruiny zamku na Wyspie na Jeziorze Góreckim

 Został wzniesiony w latach 1824-5 z inicjatywy Tytusa Działyńskiego w prezencie ślubnym dla jego siostry Klaudyny i jej męża Bernarda Potockiego. Na wyspę przeprawiano się łodzią, a zimą saniami po zamarzniętej tafli jeziora. Zamek posiadał charakterystyczną wysoką wieżę z ostrołukowymi oknami. Przy jednym z nich ulokowano mały balkon, z którego można było podziwiać jezioro i jego brzegi. Główne wejście ozdobiono smukłymi kamiennymi wieżyczkami. W fasadę budynku wmurowano kamienne herby. Zamek miał dwa piętra i piwnice. Na parterze znajdowały się: sień, klatka schodowa i kilka pokoi, na górze natomiast sypialnie. W wieży umieszczono gabinet. Budynek nie był wyłącznie rezydencją letnią. Zaprojektowano go z myślą o całorocznym zamieszkiwaniu, a komfort mieszkańców zimą zapewniały piece i kominki, o czym świadczą podobno widoczne do dziś ich ślady.

Zamek Klaudyny Potockiej
Nowożeńcy niedługo cieszyli się w nim  swoim szczęściem. Ostatni raz odwiedzili go w sierpniu 1830 r. tuż przed wybuchem powstania listopadowego. Niezwłocznie po jego ogłoszeniu małżonkowie wraz z Tytusem Działyńskim udali się do Warszawy, by wziąć w nim udział. Bernard Potocki walczył z bronią w ręku, a jego żona pomagała rannym. Po klęsce zrywu wyemigrowali z kraju. Klaudyna przez Drezno trafiła ostatecznie do Genewy. Nieustannie angażowała się w pomoc emigrantom. Utrzymywała kontakty z Fryderykiem Chopinem a Adam Mickiewicz, wzruszony jej postawą, po jej przedwczesnej śmierci, która nastąpiła w 1836 r. kazał zrobić metalowe obrączki dla emigrantów z grawerunkiem o treści "Klaudyno módl się za nami". Bernard Potocki przeżył żonę o około 40 lat, był pisarzem i tłumaczem, a ciekawostką jest, że jako pierwszy zajął się tłumaczeniem na język polski Koranu.

Opuszczony zamek stopniowo popadał w ruinę. Ostateczny cios zadali mu jednak Prusacy w czasie Wiosny Ludów. Podejrzewając, że wyspa może być schronieniem dla powstańców, w maju 1848 r.  z brzegów Jeziora wystrzelili pocisk, który zniszczył mury budowli. Jak się później okazało powstańców nigdy na Wyspie nie było. Zamek nie został odbudowany. Obecnie wydaje się to już niemożliwe z uwagi na skalę zniszczeń i fakt, że jezioro wraz z wyspą stanowi rezerwat. Obowiązuje na nim więc zakaz używania łodzi, nadto kąpieli i połowu ryb. Legalnie na wyspę można się przedostać jedynie zimą, gdy podczas wielkich mrozów jezioro jest w dostatecznym stopniu skute lodem. Niestety mogliśmy osobiście się przekonać, że nie wszyscy obowiązującymi zakazami się przejmują, co widać na ostatnim ze zdjęć.

widok na Jezioro Góreckie

widok na Jezioro Góreckie

widok na Jezioro Góreckie

roślinność wokół Jeziora Góreckiego

po drodze napotkaliśmy wiele takich żuków

ścieżka wokół jeziora porośnięta jest konwaliami

i dzwonkami

aerator na Jeziorze Góreckim, który dotlenia jezioro przeciwdziałając procesom przemiany w torfowisko

tzw. greiserówka - dawna rezydencja Artura Greisera nad Jeziorem Góreckim
raz jeszcze widok na zameczek

i zapowiedziani pływacy, którzy w głębokim poważaniu mają obowiązujące zakazy










wtorek, 2 września 2014

Ranking najbrzydszych rzeczy w Poznaniu

Rozpoczął się wrzesień. Od dwóch dni po przekroczeniu progu domu witają nas ponura aura i hektolitry deszczu. W ogóle jest zimno, szaro i źle. Te okoliczności przyrody natchnęły mnie, by dziś powylewać trochę żółci. 

Lubię Poznań, ale może mimo wszystko jako człowiek "z zewnątrz", zachowałam na to miasto krytyczne spojrzenie. I jest w nim kilka rzeczy, które, gdybym tylko miała taką możliwość, niezwłocznie wysadziłabym w przestrzeń kosmiczną.
Oto one:

1. Galeria MM.





Jestem przekonana, że konkursy typu Makabryła Roku wymyślono właśnie dla takich budynków. Gdyby dżin miał sprawić, że tylko jedna z wymienionych rzeczy się zdematerializuje, bezsprzecznie byłby to ten obiekt. Zanim powstał, trwający w milczącym oczekiwaniu długimi miesiącami plac budowy rozbudzał nadzieje, że wreszcie po 14 latach istnienia w tym miejscu tymczasowego szpetnego plastikowego pasażu MM (tak, tak, prowizorka trzyma się najdłużej)– zbieg alei Marcinkowskiego i ulicy św. Marcin doczeka się ładnego zwieńczenia. Niestety, najłagodniej rzecz ujmując, tak się nie stało a architekci z poznańskiego Studia ADS zafundowali nam coś, co wygląda jakby zostało zgubione przez przelatujących nad Ziemią Marsjan. Obiekt pieszczotliwie zwany Titanikiem (a to od wystającej części konstrukcji widocznej na ostatnim ze zdjęć, na której ulokowano taras widokowy) albo Hulkiem (na cześć "finezyjnej" fasady) kompletnie nie komponuje się ze swoim otoczeniem, a już zwłaszcza o pomstę do nieba woła ulokowanie go tuż obok zabytkowego Kościoła św. Marcina. Są tacy, którzy twierdzą, że ta budowla jest genialna,wyprzedza swoje czasy, Polska do niej nie dorosła, że w architekturze jak i w sztuce, dzieła które nie wzbudzają żadnych emocji, są nic niewarte. Do mnie jednak tego rodzaju argumentacja nie przemawia. I zapewniam, że nie zostałam opłacona przez zazdrosną konkurencję projektantów tego arcydzieła celem tworzenia czarnego PR-u.


2. Parking na przeciwko Galerii MM a obok Kościoła św. Marcina i wszystkie szkaradne budki stojące w jego otoczeniu. 






Od kilkunastu miesięcy trwa w mieście debata na temat przyszłości ulicy św. Marcin. Ulica ta jest ważna nie tylko dlatego, że jest jedną z głównych arterii Poznania i że kiedyś (przed powstaniem galerii handlowych) to na niej koncentrowało się życie handlowe miasta. Znaczenie tej ulicy najlepiej uwypukla fakt, że jako jedyna ulica Poznania św. Marcin (no może nie do końca ulica, bo przede wszystkim jej Patron) ma swoje święto, podczas którego uwaga wszystkich poznaniaków koncentruje się właśnie na niej. W kulminacyjnym punkcie Święta od widniejącego na zdjęciach Kościoła ciągnie się nią barwny korowód prowadzony przez św. Marcina na białym koniu a przez cały dzień odbywają się na niej koncerty, zabawy i prowadzona jest sprzedaż świętomarcińskich rogali, które są wręcz jednym z symboli Poznania. Przez ten jeden dzień w roku jest tłoczno, gwarnie, kolorowo, jest mnóstwo atrakcji, są turyści i relacje w radiu i telewizji a przez resztę roku... No właśnie, przez resztę roku ludzie szybko przemykają nią do innych ciekawszych punktów miasta, rzadko kto specjalnie udaje się na nią w jakimś konkretnym celu - na zakupy lub tym bardziej spacer w związku z czym wiele witryn w opuszczonych lokalach sklepowych od dłuższego czasu świeci pustkami a wielcy tego miasta zastanawiają się jak to zmienić i co zrobić, żeby ulica znowu ożyła. Moja propozycja jest następująca: może zacząć od początku (dosłownie i w przenośni) i zrobić coś z estetycznym koszmarkiem w okolicy wspomnianego Kościoła? Jak to możliwe, że w tak ważnym punkcie miasta stoją wioskowe stragany z sznurówkami w neonowych kolorkach, tragiczne banery reklamowe, mało estetyczne budki z kurczakami i tandetne kontenerki z drobnym handlem? Wreszcie jeśli w tym miejscu muszą być miejsca parkingowe, to czy nie można tego jakoś estetyczniej zorganizować choćby inwestując tu więcej w zieleń miejską i obiekty małej architektury?

3. Legendarna budka z kurczakami w narożniku Kupca Poznańskiego.





Cała absurdalna historia z narożną działką placu Wiosny Ludów rozpoczęła się w latach 90-tych, kiedy  to jej właściciel Dariusz Bąkowski nie zdecydował się na sprzedaż gruntu kupcom stawiającym tam wtedy centrum handlowe. W tych okolicznościach Kupiec Poznański powstał bez narożnika. Pan Bąkowski natomiast w wyrwie postawił swoją legendarną, by nie powiedzieć kultową, budkę z kurczakami i kilka innych straganików z majtasami, skarpetami, kalesonami i innymi stanikami typu mama size. I tak stan ten trwa do dziś. Japończycy mają przy czym się fotografować a w tle sukcesywnie Miasto i Kupiec Poznański toczą z Panem Bąkowskim rozmaite boje: to w związku z budową odcinka trasy tramwajowej na Rataje, która to miała mu uniemożliwić podłączenie mediów do planowanej przez niego inwestycji – kamienicy, to o prywatny parking dla jednego samochodu (Pana Bąkowskiego rzecz jasna), to o reklamy montowane na nieszczęsnej ścianie Kupca wbrew woli Pana Bąkowskiego. A to wszystko ledwie kilkadziesiąt metrów od wizytówki i atrakcji nr 1 naszego Miasta - Starego Rynku. Podobno  mecenas, którego Pan Bąkowski jest klientem chlubi się, że istnienie tej budki to jego sukces. Przyznam, że nie rozumiem jego dobrego samopoczucia.

4. Cocomo i inne kluby go-go wokół Starego Rynku.



Nachalne panienki z różowymi parasolkami, frajerzy, którzy dają się naciągnąć na drinki za kilkaset złotych i którym, jak ktoś to ładnie ujął, tylko współczuć, że muszą płacić za oglądanie nagiej kobiety oraz związane z tym prokuratorsko - medialne afery. I znów pytanie, na które brak odpowiedzi: dlaczego takie lokale nie znajdują się w peryferyjnych, ciemnych, uliczkach, tylko w samym sercu miasta?

5. Jak już jesteśmy na Rynku, to do kompletu prowincjonalne pijalnie wódki i piwa za 4 zeta




Tania wódka i piwo dostępne 24 godziny na dobę podbiły serca i podniebienia wielu imprezowiczów. Niestety sąsiedztwo pijalni oznacza nocne hałasy, bijatyki przed lokalem i zanieczyszczone chodniki. Czyli smród, bród i ubóstwo. I to wszystko znowu w najbardziej prestiżowym miejscu na mapie Poznania.  

6. Skłot OD:ZYSK




W Polsce nie ma czegoś takiego jak prawo squattingu. Nie ma i już. Niestety nie do wszystkich ta prawda dotarła. Konsekwentnie nie przyjmują jej do siebie anarchiści, którzy ponad rok temu bezprawnie zajęli kamienicę na rogu odchodzących od Rynku ulic Szkolnej i Paderewskiego. Pod płaszczykiem rzekomej działalności kulturalnej zajmują się głównie pikietowaniem, walką i straszeniem wszystkich, którzy legalnymi metodami próbują zrobić z tym miejscem porządek ("kupując Od:zysk, kupujesz kłopoty i takie tam) włącznie z obrzucaniem Sądu, który wraz z komornikiem "nie jest po ich stronie" jajkami. Trzymam kciuki za jak najszybszą eksmisję nielegalnych lokatorów i rozpoczęcie przez nowego właściciela kamienicy planowanych w niej inwestycji.

7. Ulice Szkolna i Szewska.

To dwie z ulic przylegających do Rynku, które według mnie są w najgorszym stanie. Zwłaszcza w niedzielę rano, kiedy jest po sobotnim melanżu a służby oczyszczania miasta najwyraźniej świętują, choć mimo wszystko nie powinny. Wierzę, że nawierzchnia tych ulic, a dokładniej chodniki były kiedyś czyste. Niestety obecnie ich stan jest tragiczny. Są to też dwie ulice, które od reszty ulic odchodzących od Rynku odróżnia zasadniczo brak ogródków, klombów i w ogóle zieleni i obecność wszelkiej maści elementu podejrzanego z nieodłączną flaszeczką lub amatorów odzieży sportowej z "przyjaźnie" nastawionymi do ludzi czworonogami rasy amstaff i podobnymi.


8. Przystanki na trasie PST.






Poznański Szybki Tramwaj (w skrócie PST a potocznie pestka) to takie nasze poznańskie naziemne metro. Na swojej podstawowej trasie ma 6 przystanków, których ściany swego czasu powierzono graficiarzom z prawdziwego zdarzenia (nie mylić z takimi, którzy jedynie myślą, że tacy są) do wyrażenia swych artystycznych wizji. Rezultat akcji był bardzo udany. Każde graffiti ma swoją historię i przesłanie. Tytułem przykładu prace na przystanku Aleje Solidarności powstały w ramach projektu Przez bunt do wolności zrealizowana jako uczczenie 50. rocznicy Powstania Poznańskiego (2006), te na przystanku Lechicka - Poznań Plaza w ramach akcji artystycznej Operacja pestka zrealizowanej przez studentów z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Studentów Architektury w związku z wejściem Polski do Unii Europejskiej, a monumentalne klawisze fortepianowe i sylwetka Karola Kurpińskiego na "jego" przystanku  w maju 2012, w ramach Festiwalu Kultury Studentów Kulminacje. Niestety murale mają już kilka lat i widać na nich liczne zabrudzenia. Część farby odpadła, częściowo obrazy wyblakły. Przystanki coraz mniej zachwycają, coraz bardziej szpecą. Gdy dodać do tego obleśne, wymagające wymiany (co najmniej wyczyszczenia zadaszenia) wiaty i wszechobecny na stacjach pestki brud wyłania się z tego niezbyt optymistyczny obraz. Cudownie byłoby gdyby ktoś w poznańskim MPK, ZTM, czy innej jednostce, która za to wszystko odpowiada wpadł na pomysł odświeżenia murali. Póki co pozostaje ściskać kciuki za to, by graffiti nie zniszczały do końca.

Póki co tyle. Chcę wierzyć, że jeśli będę aktualizować tę listę, to tylko eliminując z niej pewne obiekty. Niestety zasady doświadczenia życiowego podpowiadają co innego. Niemniej trzymajmy kciuki za to, by zmiany następowały tylko w tym pozytywnym kierunku.

sobota, 30 sierpnia 2014

O wycieczce do Uchorowa, Słomowa i Studzieńca oraz o tym, jak to wszystko się zaczęło

Za niedługo blog będzie obchodził drugie urodziny. Niesamowite, jak czas prędko leci. Korzystając z tej okazji postanowiłam powrócić do pewnej historycznej wycieczki, po której narodził się pomysł tego bloga. 

Właściwie wszystko zaczęło się od znalezionych na stronach poznańskiego PTTK propozycji wycieczek po wielkopolskich dworach i pałacach. Zagłębiając się w ich lekturę zdałam sobie sprawę, że pomimo iż w Wielkopolsce mieszkam od ponad dziesięciu lat, nie widziałam, a nawet nie słyszałam o wielu opisywanych tam miejscach. Lista została wydrukowana i pewnej letniej niedzieli 2012 r. wraz z mężem wybraliśmy się na pierwszy wybrany z niej szlak. 

Propozycja obejmowała zwiedzanie Uchorowa, Słomowa, Studzieńca, Budziszewka, Siernik, Łopuchowa i Wojnowa. Nie udało nam się zrealizować całego planu, nie starczyło nam bowiem czasu na Budziszewko, Sierniki i Łopuchowo a w Wojnowie będący jego główną atrakcją pałac wyglądał na zamknięty dla zwykłych śmiertelników. Niemniej opisane już przeze mnie w starszych postach Uchorowo i Słomowo, a także Studzieniec, o którym niżej, dostarczyły nam wystarczająco dużo atrakcji. 

Pierwszym przystankiem było Uchorowo. Dwór z XIX w. był dosyć dobrze ukryty wśród drzew, które izolowały go od drogi. Nie był jakoś specjalnie oznakowany i trochę się go naszukaliśmy. I tu pierwsza niespodzianka. Ze skromnego opisu nie wynikało w żaden sposób to, że budynek jest niemal w ruinie. A niestety był i podczas późniejszych naszych wycieczek niestety okazywało się, że inne obiekty z listy często są w niewiele lepszym stanie. Obiekt został jednak przez nas obejrzany i obfotografowany, po czym ruszyliśmy dalej. Opis znajduje się natomiast tu: http://venimus-vidimus.blogspot.com/2012/09/uchorowo.html

W Słomowie z lokalizacją głównej atrakcji było już łatwiej. Pałacyk stanowiący kopię budynku z ogrodów Wersalu zwanego Petit Trianon sąsiadował bowiem z miejscowym kościółkiem. Ten zaś z powodu znajdujących się przed nim odpustowych straganów był doskonale widoczny. Znów okazało się, że pałac czasy świetności ma dawno za sobą, przed całkowitą ruiną uchroniło go chyba tylko to, że znajdowały się w nim mieszkania. Przy zwiedzaniu zarośniętego parku pomyślałam, że ubranie tego dnia długich spodni i pełnych butów było naprawdę dobrym pomysłem. Opis pałacu - http://venimus-vidimus.blogspot.com/2012/09/somowo.html

W przekonaniu o słusznym dobiorze ubioru ugruntowała mnie wycieczka do kolejnej miejscowości, tj. Studzieńca. Tam głównym celem wizyty był szachulcowy dwór z I połowy XVIII w. Przedarcie się do niego przez sięgające pasa pokrzywy i inne chwasty było prawdziwym wyzwaniem. Uznałam, że PTTK-owski opis wycieczki powinien zawierać jakieś ostrzeżenia przed tego typu atrakcjami. W tych okolicznościach zupełnie już nie zdziwiło nas, że i ten budynek znajdował się w opłakanym stanie, o czym świadczyły choćby odpadające fragmenty elewacji i powybijane szyby w oknach. Wielka szkoda, bo dwór jest po prostu piękny. Z wystawionej w styczniu tego roku oferty jego sprzedaży (za "jedyne" 1.500.000 zł) wynika, że ma 10 pokoi i w latach 80 i 90-tych wyposażono go w "nowe" instalacje wodno-kanalizacyjne, elektryczne, centralne ogrzewanie, stolarkę drzwiowo-okienną. Remont niestety nie został dokończony. Wzniesiony w epoce baroku dwór uznawany za jeden z cudów architektonicznych tego okresu. Budynek jest parterowy, ale ma użytkowe poddasze. Zbudowany został na planie prostokąta z dwoma alkierzami. W obu fasadach posiada niewielkie ryzality, nad nimi wysokie wystawki. Zwieńczono go wysokim łamanym, czterospadowym, krytym gontem, dachem.Wniesiony został dla posiadającej majątek w Studzieńcu przez ponad czterdzieści lat  rodziny niejakich Kierskich. 

Oglądając kolejny tego dnia zrujnowany zabytek pomyślałam, że warto odwiedzać takie miejsca, póki jeszcze jest co oglądać. Tym bardziej, że często wcale nie wiąże się to z daleką wyprawą. Wystarczy nawet jedno sobotnie lub niedzielne popołudnie. Wspomniana wyżej lista uświadomiła mi, że Wielkopolska jest pełna takich atrakcji i bardzo wiele malutkich miejscowości o nic nie mówiących nazwach może się pochwalić niesłusznie zapomnianymi zabytkami. Wtedy też pomyślałam, że dobrze by było, żeby po tych naszych wycieczkach został jakiś ślad - dla nas samych celem odświeżania wspomnień i dla innych - jako zachęta do ruszenia się z domu i poznania okolicy. I tak oto powstał ten blog:-)

Wracając do Studzieńca, pozostaje nadzieja, że znajdzie się, jak to określono w ofercie sprzedaży, "szukający ciszy, spokoju i odrobiny ekstrawagancji pasjonat tego typu nieruchomości" i posiadłość znajdzie nowego właściciela, który przywróci jej dawną świetność. Zasługuje na to, ponieważ do naszych czasów zachowało się bardzo niewiele szlacheckich dworów z tak nietrwałego materiału, jakim jest drewno. Wyjątkowość studzienieckiego dworu została doceniona - wierna kopia budynku w 1984 r. została wzniesiona w Wielkopolskim Parku Etnograficznym. Oby dalsze zaniedbania nie doprowadziły do sytuacji, w której kopia ta zostanie jedyną pamiątką po zabytku.





niedziela, 10 sierpnia 2014

Wielkopolskie na fejsie

Niedawno profil wielkopolskich impresji pojawił się na facebooku:

https://www.facebook.com/wielkopolskie.impresje

Jeśli ktoś ma ochotę, będzie mi bardzo miło, jak dołączy.

czwartek, 24 lipca 2014

Pałac w Czerniejewie

pałac w Czerniejewie od frontu
"Stary pałac w nowej roli" - tymi słowami rozpoczyna się opis wówczas świeżo wyremontowanego pałacu w Czerniejewie w przewodniku pt.: 123 x Wielkopolska z 1995 r., z którego częściowo korzystałam przy redakcji tego posta. Od czasu publikacji przewodnika sporo się jednak zmieniło, pałac zdążył bowiem kolejny raz utracić swój blask. Obecnie stopniowo go odzyskuje wskutek przeprowadzanej gruntownej renowacji. 

Historia pałacu sięga 1770 r., wówczas bowiem rozpoczął się trwający około dekadę proces jego budowy. Fundatorem budowli był generał Jan Lipski. Początkowo jego siedziba została wzniesiona w stylu barokowym, wkrótce jednak zgodnie z ówczesnymi trendami zostały jej nadane cechy klasycystyczne. Do pałacu dobudowano charakterystyczny wsparty na czterech kolumnach portyk zwieńczony tympanonem z herbem Lipskich. Budynek otoczono także dwoma dziedzińcami: wewnętrznym - honorowym z pałacem wraz z oficynami i zewnętrznym - przeddziedzińcem z wozowniami i stajniami

pałac w Czerniejewie od frontu

Niedługo później wnętrza pałacu zostały wzbogacone o dwie piękne reprezentacyjne sale: tzw. pompejską i dwukondygnacyjną w kształcie rotundy z pozorną kopułą, która dziś znana jest jako sala koncertowa. Obecnie zdobią ją malowidła z medalionami przedstawiającymi największych polskich kompozytorów m.in. Fryderyka Chopina, Henryka Wieniawskiego, Stanisława Moniuszki, Karola Szymanowskiego, Karola Kurpińskiego czy Feliksa Nowowiejskiego.  

sala koncertowa, na górze wizerunek Karola Szymanowskiego
sala koncertowa, wizerunek Henryka Wieniawskiego
sala koncertowa

kominek w jednej z sal pałacu
pałacowe wnętrza


pałacowe wnętrza
wizerunek pałacu zdobiący ścianę w jednej z jego sal
pałacowe wnętrza


Całość otoczono ogromnym trzynastohektarowym parkiem krajobrazowy pierwotnie założonym jako ogród francuski, a w XIX wieku przekształconym w ogród angielski, z alejami lipowymi, grabowymi i stawami. 
park w Czerniejewie

most na stawie w Czerniejewie
staw w parku w Czerniejewie
park w Czerniejewie, widok na Bażanciarnię











Bażanciarnia

widok na pałac w Czerniejewie od strony parku
XIX wiek przyniósł ze sobą zmianę właścicieli pałacu, poprzez małżeństwo Marianny Lipskiej przeszedł on wówczas w posiadanie rodu Skórzewskich herbu Drogosław, pod którym utrzymywał się do czasów II wojny światowej. Z inicjatywy nowych właścicieli do pałacowej bryły dobudowano od strony wschodniej skrzydło łączące go z oficyną. Podobne połączenie od strony zachodniej wykonano dopiero przełomie lat 80-tych XX w. Herb Skórzewskich umieszczono w klasycystycznej bramie znajdującej się w ogrodzeniu.

W czasie II wojny światowej w pałacu rezydowali Niemcy a powojenne losy pałacu były zbliżone do wielu historii polskich dworów i pałaców. Oczywiście przeszedł na własność państwa i został przeznaczony na cele użyteczności publicznej. Urządzono w nim dom dziecka, w którym podobno w latach pięćdziesiątych przebywały osierocone dzieci sprowadzone z ogarniętej wojną Korei w ramach specjalnej akcji pomocy. Odrestaurowany pod koniec lat siedemdziesiątych zmienił swoje przeznaczenie na hotelowe. Wówczas zyskał nowe meble, cześciowo zabytkowe pochodzące z innych obiektów a częściowo wykonane na zamówienie w ksztalcie nawiązującym do stylu, w jakim pałac zbudowano. W pałacowej wozowni utworzono natomiast restaurację. 

Dziś odnowiona i urządzona z dużym smakiem zaprasza spragnionych bardzo dobrej tradycyjnej polskiej kuchni w rozsądnych cenach. Spróbowaliśmy i gorąco polecamy!
pałacowy apartament dla gości

Restauracja w wozowni czerniejewskiego pałacu
wnętrze Restauracji Wozownia w Czerniejewie


wnętrze Restauracji Wozownia w Czerniejewie