środa, 22 stycznia 2014

O smacznej a taniej kuchni wielkopolskiej sprzed ponad 100 lat.




Stare książki kucharskie mają to do siebie, że potrafią doskonale oddać ducha swoich czasów a czytane po latach cieszą subtelnym, bo przez autorów na ogół niezamierzonym, humorem. Nie mogłam przejść zatem obojętnie obok tej, w której wstępie napisano: "jedną z najważniejszych czynności gospodarstwa kobiecego jest bez wątpienia gotowanie. Ale nie tak łatwo zadanie to spełnić, jakby się zdawało, i gospodyni nieobeznana z sztuką kucharską, chociażby nie żałowała pracy i kosztów, sama nie będzie mogła go spełnić jak należy". W ten oto sposób Marya Śleżańska  przedstawiła motywy, które kierowały nią przy tworzeniu jej dzieła pt: "Kucharz wielkopolski: praktyczne przepisy gotowania smacznych a tanich potraw, smażenia konfitur, pieczenia ciast, przyrządzania lodów, kremów, galaret, deserów, konserwów i wędlin oraz różne sekreta domowe" wydanego w 1892 r. w Poznaniu.

Książka, której autorka za cel postawiła sobie nauczyć czytelniczki jak mają postępować, "aby przy oszczędności podawane na stół potrawy były smaczne i pożywne" została przez nią napisana w czasach i warunkach,w których do obsłużenia każdych 10 gości potrzebny był oddzielny służący a w menu na obiad "skromniejszy" przewidywano takie rarytasy jak "zupa a la Julienne, sendacz, sos rakowy, polędwica z szampionami, pasztet z zająca, kalafiory, wędlina hamburska, kiszka truflowa, cąber sarni, konserwy, sałaty, lody, deser, kawa". Tytułem zaspokojenia ciekawości, propozycja menu na obiad "wystawny" obejmowała:  "ostrygi, zupa a la Reine, łosoś, sos holenderski, sandacz w maśle, polędwica z truflami, rostbef angielski, pasztet z baraniny, pasztet z zająca, szparagi, kalafiory, cąber z sarny, bażanty, galarety, owoce, lody, cukry, kawa i likwory francuskie"...uff, chyba wszystko wymieniłam:-) A to wszystko przy założeniu, że oszczędność winna mieć w gotowaniu i żywieniu priorytet. Jak widać utożsamianie legendarnej wielkopolskiej gospodarności ze skąpstwem nie do końca jest słuszne.

Na ponad 350 stronach Marya Śleżańska podała przepisy na ponad 60 zup, 150 dań z mięsiwa i ryb, a nadto jeszcze niezliczone jarzyny, garnitury do jarzyn, sosy, przekąski, paszteciki, dodatki do zup, leguminy, budynie, sosy do legumin i budyniów, kremy, galarety, "komputy" i sałaty i wiele, wiele innych. Na koniec nie zapomniała o solidnej porcyi złotych rad dla każdej gospodyni typu: przechowanie chrzanu latem i dla odmiany: jaj zimą (co do zimy nie omieszkała poinformować jak przez tę porę roku przechować też: kalafiory, winogrona, świeże śliwki, zieloną pietruszkę i masło - przy czym w książce podano nawet przepis na masło "które się kilka lat przechowa"), jak rozpoznać fałszywy krochmal, jak karmić raki, zamrożone szyby odmrozić (to w sumie na czasie), prać białą bieliznę w sposób łatwy i jej nie szkodzący czy sprawić, by kury przez cały rok niosły (tylko po co wówczas sposób na przechowywanie jaj zimą?). Nie będzie zatem nadużyciem stwierdzenie, że książka stanowiła solidne kompendium wiedzy niezbędnej dla każdej gospodyni.

Wybrałam z niego przepisy na trzy najbardziej charakterystyczne potrawy wielkopolskie. 

Pierwszą z nich jest czarnina, zwana obecne częściej czerniną. Jest to danie z gatunku kontrowersyjnych z powodu głównego jej składnika, którym jest krew, jak podaje autorka książki niekoniecznie z kaczki, ale i gęsi, prosiąt a nawet z "przodka od zająca". Po szczegółowym opisie, jak tę krew zdobyć (z uwagi na wrażliwszych czytelników oszczędzę szczegółów) autorka przepisu wskazuje, że następnie kaczkę lub gęś  po jej oskubaniu i wypatroszeniu należy "zastawić w garnek jak rosół", który gotuje się "jak zwykle". Skoro mięso jest miękkie, należy je wydobyć a rosół zaprawić krwią rozrobioną z mąką. Następnie można dodać trochę octu, cukru, utłuczonych goździków, angielskiego pieprzu, po czym zupę należy zagotować, wlać  do niej soku wiśniowego, wrzucić osobno ugotowane suszone gruszki i śliwki (latem świeże), przygotować kluseczki i voilà - gotowe.

Kolejna to zupa z korbala. Korbal, dziś częściej nazywany korbolem, to po wielkopolsku dynia, która w tym rejonie cieszy się niezwykłą popularnością. Jak informuje autorka "najlepszy korbal jest melonowy". Żeby ugotować z niego zupę trzeba go obrać, pokrajać w kostki, wypełnić nim garnek, wrzucić kawałek cynamonu, rozgotować to w małej ilości wody, utrzeć, przecisnąć przez durszlak, zaprawić mlekiem, osolić, osłodzić, dodać utłuczone w moździerzu migdały i zagotować. Podajemy z ryżem.

I wreszcie moje ulubione wielkopolskie danie czyli kaczka pieczona. Przepis brzmi: "kaczkę jeżeli nietłusta można trochę obłożyć świeżą słoniną lub podłożyć masła, piecze się ją tak samo jak gęś." A jak zatem należy piec gęś? Najpierw powinniśmy postarać się o taką młodą (ale uwaga: nie zbyt młodą, o czym niżej) i podkarmioną jednostkę. Po jej oczyszczeniu i natarciu solą należy ją wypełnić winnymi jabłkami i piec na brytfannie nawrzuciwszy na nią krajanej cebuli. Początkowo polewa się ją wodą, potem własnym sosem. "Na wydaniu" (niemal jak pannę) obkładamy ją jabłkami wydobytymi z wnętrza i podajemy z sosem zaprawionym mąką w sosyerce. I na koniec rada autorki i wyjaśnienie dlaczego kaczka nie powinna być zbyt młoda: "zbyt młode kaczki nie zdadzą się nam na pieczyste, bo trudne do oczyszczenia".

Z tą, jakże cenną, uwagą życzę smacznego tym, którzy skuszą się na kulinarne eksperymenty według przepisów z końca XIX w.

piątek, 17 stycznia 2014

Gdzie iść na słodkie w Poznaniu? Lista najlepszych poznańskich kawiarni, kawiarenek i cukierni.

Lista będzie osobista, subiektywna i aktualizowana.

Na początek cukiernia z jednym z dłuższych staży na lokalnym rynku: "Kandulski". Choć twórca jej sukcesu - Wojciech Kandulski zmarł w 2006 r., jego dzieło jest godnie kontynuowane. Cukiernia stanowi wręcz jeden z symboli Poznania, a jej wyrobami zachwycał się podobno sam Robert Makłowicz. Cenię ją za torty: gruszkową Niceę, Markiz z malinami, klasyczny owocowy na biszkopcie i bitej śmietanie, serniki: tradycyjny New York i torty sernikowe: jeden polany pysznymi wiśniami w konfiturze i drugi zanurzony w polewie kajmakowej z orzechami i wreszcie rewelacyjne jagodzianki i pączki z konfiturą wiśniową. Drobnych punktów, w których można dokonać zakupu słodkości na wynos jest cała masa, natomiast do posiedzenia polecam kawiarnię w Starym Browarze i trochę małą, ale przytulną - na placu Cyryla Ratajskiego.

Dalej dla mnie absolutny hit: piekarnio - cukiernie pod szyldem "Zagrodnicza". Przede wszystkim najlepszy chleb w Poznaniu, tak zwykły, jak i jego odmiany: z makiem, siemieniem lnianym, aż po wspaniałe chleby na zakwasie z żurawinami i śliwkami a nadto bardzo dobre słodycze: zwłaszcza świetny keks, makowiec, przepyszna tarta czekoladowo-malinowa i wszelkie drobnostki do kawy: drożdżówki, croisanty, półfrancuskie z różnościami i mufinki. A to wszystko można kupić na wynos lub skosztować w fantastycznie urządzonych wnętrzach Zagrodnicza Cafe choćby w pobliżu Starego Browaru na ul. Królowej Jadwigi 60 czy Głogowskiej 80. Przemiła obsługa!

Dla miłośników tart i tych, którzy jeszcze nimi nie są - "Francuski Łącznik". Pyszne tarty w wielu odmianach na słodko i słono, zimno i ciepło, na cieście francuskim i kruchym, zawsze świeże i z aromatycznym nadzieniem z najlepszych składników. Do moich ulubionych należą: ta z malinami i borówkami na kremie patissiere, cytrynowa z bezą i ta z wiśniami zatopionymi w musie czekoladowym a ze słonych: z serem roquefort, brokułami, orzechami i jabłkami. Cztery miejscówki, każda o nieco innym klimacie. Dla tych, którzy lubią eleganckie, wręcz wytworne wnętrza polecam lokal obok Starego Rynku przy Dominikańskiej 7, dla chcących połączyć wizytę w cukierni ze spacerem - lokal "matkę" w pięknym otoczeniu Parku Sołackiego (Plac Spiski 1 - pewnym minusem jest brak toalety z prawdziwego zdarzenia - jest tylko toi toi) a dla poszukujących intymności i bardziej swojskiego klimatu - małe ciche  kawiarnie  przy ul. Słowackiego 18 i Matejki 67. Tarty z Łącznika serwuje także kawiarnia "Café Bébé" przeniesiona z ul. Strzeleckiej na ul. Towarową 41 urządzona z myślą o gościach z dziećmi, którzy mogą spędzić miło czas przy kawie w pobliżu dzieci bawiących się w specjalnie przygotowanych do tego miejscach a nadto kupić swoim pociechom zabawki lub ubrania.

Bardzo przyjemnym i klimatycznym miejscem jest "Ptasie Radio" przy ul. Kościuszki 74. Ptaki witają już od wejścia do starej pałacowej kamienicy, a wewnątrz znajdującej się na I piętrze kawiarni wśród różnych gałązek i budek, jest ich zatrzęsienie. Są ptaki, jest i radio - warto zwrócić uwagę na ciekawie zaaranżowany w tym charakterze bar. W tej ptasiej atmosferze można popróbować świetnych kaw, herbat (choć niestety obecnie nie ma już moich ulubionych Harney and Sons) i domowych ciast - szczególnie warte uwagi jest takie "wszystko mające" z czekoladą, karmelem i konfiturą, w którym wszystkie te składniki zachowują właściwe proporcje.

Kolejnym miejscem godnym odwiedzenia, które od jakiegoś czasu nie potrzebuje już chyba żadnej reklamy jest "Cafe La Ruina" przy ul. Śródka 3. Śródka stosunkowo niedawno zrobiła się miejscem niezwykle modnym i we wspomnianej kawiarni trudno o miejsce, ale jeśli już się znajdzie - warto skorzystać. Dla kawy, która podobno tu jest wyjątkowa (trudno mi to oceniać, bo niestety nie jestem jej smakoszem), dla pieczonych tu na miejscu serników: tiramisu, na spodzie z trawą cytrynową, o smaku mango i wielu innych, dla ciekawego niesztampowego wnętrza i miłych właścicieli, którzy stoją za barem. Wizytę w kawiarni można połączyć z romantycznym spacerem w okolicach Katedry, Mostu Jordana, Kościoła św. Małgorzaty i śródeckich zaułków. Uwaga - znakiem firmowym kawiarni jest wbity w ciasto widelczyk. Są tacy, których to zdecydowanie oburza i którzy tworzą całe wywody o tym, że to dopiero klient ma prawo "naruszyć strukturę dania" itp. Lojalnie zatem uprzedzam, że osoby, dla których ta kwestia naprawdę ma jakieś znaczenie, powinny wybrać inną miejscówkę. Uprzedzam też, że w Ruinie jest ciasno, w porach szczytu może nieco zbyt przytulnie i nie jest to miejsce na intymne rozmowy.

Jeśli natomiast po spacerze okaże się, że w "La Ruinie" brak wolnych miejsc lub ktoś poszukuje więcej kameralności, drugim niezwykle przyjemnym miejscem na Śródce jest kawiarnia 
"W Starej Piekarni" przy ul. Rynek Śródecki 17. Kawiarnię tę odkryłam dzięki spacerom organizowanym przez Urząd Miasta Poznania z cyklu "Kino Kawiarnia Spacer". Stara Piekarnia jest przedsiębiorstwem społecznym Fundacji "Barka", a specjalnością lokalu jest ekologiczna żywność z gospodarstwa w Chudobczycach prowadzonego przez "Barkę". Kawiarnia mieści się naprawdę w miejscu, gdzie kiedyś była  tradycyjna, rodzinna piekarnia, w której wypiekano chleb w piecach opalanych drewnem. W jej wnętrzach króluje surowa cegła i stary Poznań w galerii zdjęć i obrazów a w menu specjały sezonowe, ze słodkości m.in. tarty, podobnie jak w "La Ruinie" oryginalne serniki i swego czasu (mam nadzieję, że powrócą) portugalskie babeczki z ciasta francuskiego z dodatkiem budyniowego kremu "pasteis de nata".
Aktualizacja na sierpień 2014 r. w dawnej siedzibie kawiarni jest teraz inny lokal, natomiast Piekarnia ponownie zawita na Śródkę pod koniec roku. Póki co kawiarnia oferuje catering.

A co bliżej Starego Rynku? Od strony Fary z czystym sumieniem mogę polecić dwa blisko, wręcz po sąsiedzku ulokowane miejsca: "Weranda Cafe" przy ul. Świętosławskiej 10 i "Cocorico Café & Restaurant" przy ul. Świętosławskiej 9. 



W obu rewelacyjne ciasta i desery, przyjemny wystrój i atmosfera a w Cocorico latem jeden z ładniejszych w Poznaniu ogródków. Jeśli pamięć mnie nie myli, Werandę jako swoją ulubioną poznańską kawiarnię kiedyś wymieniła Katarzyna Bujakiewicz. Z kolei częstym gościem Cocorico była Krystyna Feldman, a jej honorowe miejsce upamiętniono w kawiarni tabliczką. A po drugiej stronie Rynku: "Cafe Bordo"z najlepszym chyba w Poznaniu deserem z gorących malin i tonącym w kwiatach ogródkiem stanowiącym poważną konkurencję dla "Cocorico" oraz pobliski klimatyczny "Stary Młynek".

Dla tych, którzy lubią miejsca z tradycją i z nutką nostalgii wspominają PRL polecam wizytę w samoobsługowym Barze Kawowym "Kociak" przy ul. Św. Marcin 28, gdzie ciekawie zaaranżowanym wnętrzu można napić się naprawdę dobrego koktajlu czy zjeść jeden z serwowanych deserów (zwłaszcza polecam jeżynowy). Drugim miejscem z tradycjami jest cukiernia w Hotelu Mercure obecnie pod nazwą Passionata (kiedyś swojsko brzmiący Merkury). Niegdyś jeden z nielicznych lokali w Poznaniu najwyższej kategorii "S" pomimo upływu lat nie obniżył lotów i nadal w podkoziołki, tłuste czwartki, czy na św. Marcina można spotkać tam prawdziwe kolejki poznaniaków stęsknionych za najlepszymi prawdziwymi pączkami z powidłami czy rogalami. Jest to też miejsce sportretowane w powieści Małgorzaty Musierowicz pt. "Kłamczucha" (zorientowani na pewno pamiętają kapitalne spotkanie Anieli z Miłością Jej Życia, dla której przeniosła się do Poznania). Ma przestronne i jasne wnętrze, do którego wpada bardzo dużo słońca. Polecam zwłaszcza rewelacyjne tartoletki, trójkąty grylażowe, małe torciki Sachera z bardzo dobrą kwaskowatą marmoladą morelową, a także serwowane od niedawna wypiekane na miejscu pieczywo, zwłaszcza zdecydowanie najlepsze, rozpływające się w ustach rogaliki maślane. Warte uwagi są też zwykłe drożdżówki - są małe (wolę takie niż przytłaczającą wielką bułę, ale zdaję sobie sprawę, że to kwestia gustu i wiele osób uzna tę cechę za wadę) i mają tyle nadzienia ile potrzeba, a do wyboru są z budyniem, serem i owocami sezonowymi. Kiedyś bardzo smakowały mi „ptasie gniazdka” z konfiturą z wiśni i bitą śmietaną, ale po niedawnej degustacji nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ktoś im zrobił krzywdę majstrując przy przepisie - konfitura jest jakby gorsza a bitą śmietanę zamieniono na krem.

Z kolei tych, dla których nie tylko ma znaczenie co jedzą (piją), ale i w czym zapraszam do kawiarni "Rosenthal" w budynku Kupca Poznańskiego (plac Wiosny Ludów 2) gdzie kawy, herbaty, ciasta i desery serwowane są w firmowej porcelanie "Biała Maria" choć niestety od pewnego czasu już nie z pięknym widokiem na ul. Wrocławską - szkoda.

Jeżeli natomiast macie ochotę na kawę w połączeniu z niekomercyjnym kinem lub wizytą w sympatycznej księgarni, znakomitym miejscem będzie znajdująca się na kawiarnianej mapie Poznania od roku z kawałkiem "Świetlica" w nowym holu z ciekawym przeszklonym dachem Centrum Kultury Zamek w Poznaniu (ul. Święty Marcin 80/82). Zachęca do odwiedzin dużym wyborem słodkości i napojów, z których mnie zachwyciła herbata z konfiturą z pigwy.

Poszukiwaczy miejsc niebanalnych zachwyci kawiarnia, klub i teatr w jednym, wszystko pod wspólnym szyldem "U Przyjaciół" przy ul. Mielżyńskiego (po drodze do Okrąglaka i  po sąsiedzku z bardzo dobrze zaopatrzoną księgarnią i Biblioteką Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk). Jej założyciele mają wyjątkowe spojrzenie na kawę (ci, którzy odwiedzili to miejsce, wiedzą zapewne o co chodzi, ci, którzy jeszcze tego nie uczynili powinni jak najprędzej nadrobić zaległości) i nie tylko. Serwują tam wspomniane kawy (w tym tzw. z oprocentowaniem, czyli dodatkiem alkoholu), herbaty (m.in.Przysmak Alojzego, Herbatę Hrabiego Orunlocka, czyli "niezmiennie zmienną herbatę czarną z dodatkiem ulubionych owoców Hrabiego Orunlocka), czekolady (w tym z suszonymi śliwkami czy brzoskwiniami), grzańce, piwa i "piwne inspiracje" takie jak apokryf z imbiru czy palimpsest z Ymakrape, ciasta i desery (Romantyczny, Barokowy, Absurdystowski i inne). Latem kawiarnia zaprasza do ogródka w cieniu pomnika Adama Mickiewicza na jednym z najpiękniejszych poznańskich dziedzińców.


PS Jeśli macie swoje uwagi czy propozycje miejsc wartych odwiedzenia - zapraszam do komentowania!





wtorek, 7 stycznia 2014

Wycieczka do Poznania anno Domini 1971

Jakiś czas temu w moje ręce wpadł przewodnik po Poznaniu i okolicach wydany na zlecenie Wojewódzkiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Poznaniu w 1971 r. Jego właściciel "uwolnił" książkę pozostawiając ją na  miejskim regale książkowym a ja, zainteresowana tym jak wtedy wyglądał Poznań, czego mógł oczekiwać ówczesny turysta odwiedzając stolicę Wielkopolski i jakie ślady tamtych czasów zostały na obecnej mapie Poznania, skorzystałam z okazji.

Na wstępie książki Poznań został zareklamowany jako "poważny ośrodek przemysłu, handu, nauki i kultury, który ze względu na najbliższe w stosunku do innych miast zaplecze turystyczno-wypoczynkowe o dużych walorach krajoznawczych stanowi dużą atrakcję dla stale rozwijającego się ruchu turystycznego tak krajowego, jak i zagranicznego".

Z uwagi na fakt, że przewodnik tworzono zaledwie w 25 lat po wojnie, osobny jego rozdział został poświęcony zagadnieniu niezwykle wówczas - z uwagi na możliwość pochwalenia się sukcesami państwa ludowego - istotnemu, czyli "odbudowie i rozbudowie w PRL". Można się z niego dowiedzieć, że o ile przed wojną zatrudnienie w przemyśle znalazło zaledwie 20.000 osób, to w 1966 r. przemysł ten zatrudniał już 90.000 robotników. Jak dalej wskazują autorzy, w ślad za rozwojem przemysłu idzie także rozwój budownictwa: o ile w okresie 20-lecia międzywojennego wybudowano w Poznaniu 49.000 "izb" to w dwudziestoleciu powojennym tychże izb powstało, uwaga, aż 120.000 a na przestrzeni planu pięcioletniego (1966-1970) przybyło ich miastu 64.000. Jak optymistycznie w tonie ówcześnie stosowanej propagandy ten niesamowity postęp komentuje przewodnik: "nie spotkamy dziś dzielnicy Poznania, w której nie witałyby nas rusztowania i nowo wznoszone mury domów". Jako przejaw progresu i troski władz o społeczeństwo autorzy nie omieszkali także podać ile tysięcy porad lekarskich udzielono w mieście w 1959 r. w stosunku do 1951 r. i jak też wzrosła liczba "izb lekcyjnych" oraz szkół, w tym tych wybudowanych jako "pomniki Tysiąclecia".

Jakie punkty Poznania autorzy książki uznali za szczególnie interesujące dla przybysza z zewnątrz? Spacer, jaki został mu w przewodniku zaproponowany rozpoczynał się na będącym obecnie powodem licznych sporów i gorących dyskusji niedawno zamkniętym Dworcu PKP - wówczas świeżo po modernizacji, w ramach której powstały przeszklone kasy po obu stronach hali głównej, podwieszany sufit z wmontowanymi jarzeniówkami, nowa posadzka z płyt granitowych i płyty marmurowe na ścianach i w przejściu podziemnym. Dalej koniecznym punktem wycieczki była duma ówczesnego Poznania - Międzynarodowe Targi Poznańskie, na których organizowano wówczas cyklicznie dwa razy do roku wystawę krajową i raz - w czerwcu - 10 - dniowe targi zagraniczne, na których od 1959 r. reprezentowane były wszystkie kontynenty. Następnie koniecznie należało zwrócić uwagę na Hotel Merkury - "orbisowski" - największy tej klasy w Polsce zbudowany w 1964 r. Trasa proponowanego spaceru wiodła w dalszej kolejności na plac A. Mickiewicza, którego centralnym obiektem był wzniesiony zaledwie przed dekadą pomnik wieszcza dłuta Bazylego Wojtowicza i Czesława Woźniaka, przez niektórych nawet obecnie uważany za najlepszy jego pomnik w Polsce. Kolejnym punktem zwiedzania był "Pałac Kultury", czyli po prostu Zamek. Po II wojnie  światowej poważnie rozważano zburzenie wzniesionej w 1910 r. siedziby Cesarza, która miała uzmysławiać Polakom, że te ziemie już zawsze mają należeć do Niemiec. Ostatecznie - nie bez znaczenia były tu kwestie finansowe - zwyciężyła jednak koncepcja usunięcia symboli nazistowskich, obniżenia wieży i wykorzystania budowli na cele kulturalne. Następnie, po obejrzeniu "Okrąglaka"- Powszechnego Domu Towarowego z 1954 r., proponowano spacer "centrum handlowym Poznania"- czyli ul. Armii Czerwonej - obecnie ul. św. Marcin, nad którą górowały "nowoczesne w sylwetce wieżowce". Wreszcie turysta dochodził na Rynek, gdzie autorzy przewodnika pragnęli zwrócić jego szczególną uwagę na odbudowany po wojnie w 1954 r. Ratusz, Odwach pełniący wówczas funkcje siedziby Muzeum Historii Ruchu Robotniczego im. M. Kasprzaka czy Pałac Działyńskich odbudowany w 1956 r. z przeznaczeniem na siedzibą zakładów PAN-u. Koniec trasy przewidziano na Ostrowie Tumskim, co stwarzało okazję do zachwytu nad nowo zbudowaną arterią wylotową w kierunku Warszawy - Trasą Chwaliszewską i oczywiście stosunkowo świeżo odbudowaną ze zniszczeń wojennych, jak podkreślono, przy pomocy państwa, katedrą.

Chcąc przenocować w Poznaniu turysta miał w 1971 r. głównie do wyboru następujące hotele: "kat. lux" wyłącznie "Orbis-Merkury", który bardzo dobrze przetrwał próbę czasu i obecnie również w podobnej kategorii zaprasza pod szyldem "Mercure", w nieco niższym standardzie: "Orbis-Bazar" -  w 1990 r.zwrócony dawnym właścicielom, reprezentowanym przez spółkę "Bazar Poznański", "Poznański" - obecnie "Rzymski", "Wielkopolska" - obecnie NH Poznań i Dom Turysty, który znajdował się w obecnie chyba najbardziej zniszczonej kamienicy na Rynku - Pałacu Mielżyńskich. Tym, którzy dysponowali nieco mniej zasobnym portfelem, pozostawał Hotel "Zacisze"- kat. IV - obecnie Hotel Royal i "Staromiejski" na Rybakach - obecnie siedziba AWF.

W wolnej chwili gość w naszym mieście mógł natomiast udać się do jednego z kin. Większość z nich działa do dziś - Apollo, Rialto, Muza i Pałacowe, jednak część przeszła już do historii, dotyczy to kin: zburzonego w 2003 r. Bałtyk czy Wilda, w siedzibie którego obecnie mieści się sklep Biedronka. Proponowano mu także wieczór w jednej z dwóch winiarni: "Słowiańskiej" na Mielżyńskiego - obecnie "Brooklyn Bridge Club" czy "Ratuszowej" - obecnie restauracji pod tym samym szyldem na Starym Rynku. Wreszcie mógł udać się do jednego z licznych lokali dansingowych: "Orbis - Merkury" - kat. S (czyli specjalnej), legendarnej wręcz "Adrii" o tej samej najwyższej kategorii zburzonej przez MTP w 2009 r., "W-Z" przy ul. Fredry - tam, gdzie dziś zaprasza restauracja Wook, "Magnolii" mieszczącej się w budynku przy Głogowskiej, w którym dziś prowadzona jest restauracja Villa Magnolia Ristorante, "Wrzosu" na placu Wolności (dziś jest to jeden z budynków użytkowanych przez Urząd Wojewódzki), pobliskiej "Arkadii" w budynku tejże, czy "Moulin Rouge" na Kantaka - gdzie dziś mieści się restauracja "Chłopskie Jadło".

W tym miejscu mała dygresja. Zaszeregowanie wymienionych lokali do określonych kategorii nie było wynikiem subiektywnych odczuć autorów przewodnika. W ówczesnych czasach restauracje podlegały  ścisłej kategoryzacji stosownie do przepisów zarządzenia Ministra Handlu Wewnętrznego z dnia 31 lipca 1963 r. w sprawie przedmiotu działalności i rodzajów zakładów gastronomicznych (M.P. z 1963 r. Nr 61, poz. 311). Szczegółowo regulowały one jaki lokal może nosić nazwę restauracji, jaki "baru z wyszynkiem", jadłodajni, "sam-baru", kawiarni czy baru "coctail" - cukierniczego, w przeciwieństwie do baru kawowego. Według nich na najwyższą kategorię zasługiwały wyłącznie lokale wyposażone w meble niestandardowe, w których jednak tzw. stołowizna była jednolita, starannie dobrana i w miarę możności oznaczona emblematami danego zakładu, dalej w których obowiązywał szeroki wybór potraw z różnych rodzajów mięs, drobiu, ryb, jarzyn, z zastosowaniem różnorodnej techniki produkcji; przy czym pożądane było, aby zakład prócz trunków krajowych posiadał również trunki zagraniczne, szczególnie wina, wreszcie  w których obowiązywał ściśle określony sposób obsługi: zakąski i drugie dania serwowano na półmiskach, a zupy w wazach bądź w innych naczyniach specjalnie na ten cel przeznaczonych; zakąski i drugie dania - na półmiskach bądź w specjalnych naczyniach w zależności od rodzaju potrawy,- np. nelsonki, patelnie, jarzyniarki; kawa, herbata bądź inne napoje gorące - w specjalnych naczyniach, jak maszynki do kawy, dzbanuszki. Przepisy rozporządzenia wymagały także, aby wszyscy pracownicy restauracji posiadali jednakowy ubiór. Jego jakość, fason oraz kolor mógł być zróżnicowany w zależności od kategorii, z tym, że w zakładach wyższych kategorii ubiór powinien był być bardziej reprezentacyjny. Od restauracjach kategorii "S" należało oczekiwać, że najmniej 80% jej kelnerów będzie posiadać kwalifikacje starszego kelnera i kelnera. Zaszeregowania dokonywali członkowie organów administracji handlu prezydiów powiatowych (miejskich, dzielnicowych) rad narodowych.

Jak wyglądała ówczesna kulinarna mapa Poznania? Wśród restauracji listę lokali rozpoczynał oczywiście "Orbis - Merkury" - kat. S, dalej w tej samej najwyższej kategorii można było doznać rozkoszy podniebienia we wspomnianych już: "Adrii", "Moulin Rouge", "Wielkopolsce" i "Orbis - Bazar". Niewiele niższy standard prezentowały restauracje: ww."Magnolia", "Soplica" na Głogowskiej 115/117, "Rarytas" przy ul. Mielżyńskiego (obecnie od jakiegoś czasu zamknięty "Rarytas Wiedeński') czy "Turystyczna" w  ww. Domu Turysty. Do kategorii II zaszeregowano m.in. "Arkadię", "Klubową" (dziś "Azalia" na św. Marcinie), "Astorię" (dziś "Pekin" przy ul. 23 Lutego), "Pod Koziołkami" na Starym Rynku (które nie mieściło się tam gdzie dziś, ale w okolicach niedawno wyeksmitowanej z Rynku Księgarni Powszechnej), "Wypoczynek" w Parku Sołackim. Dla tych, którzy zamierzali się posilić za mniejsze pieniądze polecano cztery bary: "AS" na placu Wolności w miejscu, gdzie dziś mieści się Wielkopolska Spółdzielnia ROLNIK, "Jeżycki" mieszczący się dokładnie tam, gdzie dziś jest bar mleczny, "Bałtycki" na ul. Roosevelta 21 i "Centralny" na ul. Ratajczaka 33 (dziś sklep z drobnym AGD) i kilka barów mlecznych, które wg wspomnianego rozporządzenia mogły zajmować się wyłącznie produkcją i sprzedażą wyrobów z mleka, jego przetworów, zbóż, ziemniaków i wyrobów cukierniczych: m.in."Pod Arkadami" na obecnym placu Cyryla Ratajskiego , "Starówka" - dziś "Apetyt" na Szkolnej czy "Kociak" na ul. św. Marcin (dziś kawiarnia o tej samej nazwie). Na kawę i słodkie natomiast można było się udać w zależności od zasobności portfela m.in. albo do luksusowej kawiarni w Hotelu "Orbis - Merkury" czy wspomnianej już "W-Z" albo lokali kat. II o wdzięcznych nazwach takich jak: "Gwarna", "Kolorowa", "Literacka" czy "Mocca".

Każda wycieczka musi zakończyć się zakupami pamiątek i upominków. Wobec tego na koniec słowo o tym, jakie miejsca polecono w przewodniku odwiedzającym Poznań jako te, w których warto zrobić zakupy. Na czele listy pojawił się oczywiście Powszechny Dom Towarowy przy ul. Mielżyńskiego 14 czyli oczywiście Okrąglak. Oprócz tego wskazano na trzy Cepelie. Warto tu przypomnieć, że Cepelia (Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego) powstała na wniosek samego Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Biura Nadzoru Estetyki Produkcji w celu roztoczenia opieki państwa nad wytwórczością ludową. Na zakupy polecano także wybrać się do którejś z trzech "DES" (Dzieła Sztuki i Antyki– przedsiębiorstwo państwowe zajmujące się handlem dziełami sztuki i antykami), albo sklepów MHD (Miejski Handel Detaliczny – powstał w 1950 r. na bazie zlikwidowanej Państwowej Centrali Handlowej).