wtorek, 24 marca 2015

Przylaszczki w Rezerwacie Meteoryt Morasko

W ostatnią niedzielę zahaczyliśmy o Rezerwat Meteoryt Morasko. Spod sterty suchych liści powoli zaczynają wyglądać już pierwsze przylaszczki:





















































piątek, 20 marca 2015

Zamek w Kórniku

Zamek w Kórniku zdecydowanie warto odwiedzić z kilku powodów.









Kapeć muzealny


Pierwszym z nich jest kapeć muzealny, który choć z honorami większymi lub mniejszymi został już pożegnany w wielu muzeach, tu trzyma się jeszcze całkiem dobrze. W Sukiennicach sam stanowi obecnie eksponat:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Muzeum#/media/File:Museal_slippers,_Krak%C3%B3w_Sukiennice_Gallery.jpg,
a z jego pożegnania w Gliwicach uczyniono prawdziwe święto:
http://info-poster.eu/w-willi-caro-pozegnano-muzealnego-kapcia-fotoreportaz-anny-maksym/. Tymczasem w kórnickim muzeum ciągle jeszcze można na własnej stopie przekonać się czy to prawda, że kapeć muzealny z istoty swej jest niedopasowany i czy można dzięki niemu kręcić piruety jak zawodowy łyżwiarz figurowy.

Biała Dama


Kolejny to legendarna Biała Dama, czyli Teofila Działyńska (Szołdrska-Potulicka), która swój przydomek zawdzięcza uwiecznieniu jej w białej sukni na obrazie autorstwa prawdopodobnie Antoine'a Pesne'a i legendzie. W dziele "Ogród zamkowy w Kórniku" Z. Celichowski w 1906 r. opisywał ją jako "kobietę o niepospolitych zdolnościach, bystrą i czynną, przerastającą snać męża zdolnością umysłową, gdyż o nim nic prawie nie słychać":-) Autor dodał, że Teofila, choć Kórnikowi i okolicy pod niejednym względem wielką wyrządziła krzywdę, to jednakże przyznać należy, iż czas swego dziedzictwa kórnickiego "wybitnemy naznaczyła ślady". Przebudowała zamek i otaczający go ogród tak, ze współcześni wymieniali go wśród najpiękniejszych w Polsce, zaprowadziła w nim hodowlę jedwabników, celem uzyskaniu materiału na dworskie suknie, w czasach upadku gospodarczego sprowadziła do miasta protestanckich kolonistów niemieckich (tak zwane osadnictwo olęderskie), którzy zgadzali się na relatywnie wysokie czynsze, w pobliskim Bninie zbudowała zbór ewangelicki i ratusz,  przebudowała też kościół parafialny w Kórniku. Niestety choć Teofila była podziwiana za swoje osiągnięcia, styl życia po rozwodzie z drugim mężem przysporzył jej sporo plotek dotyczących rzekomych  niemoralnych stosunków z mężczyznami, w tym proboszczem katolickim z Kórnika i pastorem luterańskim z Bnina. Po jej śmierci, która miała miejsce pod koniec XVIII w. wśród okolicznej ludności narodziła się legenda, że krótko przed północą Teofila schodzi ze słynnego portretu i przechodzi na taras zamkowy. Następnie o północy do zamku przyjeżdża rycerz na czarnym koniu, który zabiera ją na przejażdżkę po parku. Legendarny obraz wisi w sali jadalnej Zamku.


Tytus Działyński i jego dziedzictwo


Najbardziej zasłużonym dobroczyńcą dla dóbr w Kórniku był Tytus Działyński, którego rzeźba wita gości przed wejściem do Zamku.Jak już wspominałam we wpisie o Arboretum, to właśnie jego można uznać za autora nowego wizerunku ogrodu kórnickiego. Był on patriotą i za cel swojego życia w czasach, kiedy Polska wskutek rozbiorów zniknęła z map świata, obrał uratowanie dla potomnych tego z dziedzictwa polskiego, co tylko się da. Zbudował tzw. Bibliotheca Patria – zamek do mieszkania, lecz przy tym także ogromną skarbnicę pamiątek narodowych. Wymyślił, że zbiór ten, ma służyć wszystkim Polakom. W czasach, w których wydawać by się mogło, że jest to niemożliwe, zbiór ten przechował on dla syna, syn dla wnuka (po córce Tytusa Jadwidze). Wnuk zaś, realizując „testament” dziadka, przekazał – po odrodzeniu się Polski – cały majątek narodowi … i służy on nam wszystkim, do dziś (za: http://www.o-nauce.pl/film/tytus-hrabia-dzialynski,9). Poniżej przykładowe dzieła z bogatych księgozbiorów zgromadzonych w Kórniku:







Wpływy Orientu


To, co odróżnia Zamek w Kórniku od innych tego typu budowli i nadaje mu zdecydowanie indywidualny charakter to obecne w nim wpływy orientu. Zwłaszcza trafiając do znajdującej się na piętrze Zamku Sali Muzealnej zwiedzający może pomyśleć, że znajduje się w mauretańskim zamku. Piękne wnętrze zdobią ścianki tłoczone w gipsie we wschodnie arabeski. W innym pomieszczeniu będącym dzisiejszym pokojem Marii Zamoyskiej, blisko okna znajduje się napis arabski: "Nie ma zwycięzcy ponad Boga", który był popularnym motywem inskrypcyjnym w sztuce muzułmańskiej. Przez umieszczenie tego napisu, według tradycji Tytus Działyński chciał dać wyraz sympatii dla Turcji, która jako jedyna z ówczesnych państw nie uznała rozbiorów Polski. Z kolei patrząc na Zamek z zewnątrz od strony Arboretum (pierwsze zdjęcie) nie sposób nie zauważyć oryginalnego łuku indyjskiego, wzorowanego pośrednio na muzułmańskiej architekturze Indii i podobnego do łuków Tadź Mahal.






I na koniec kilka migawek z pozostałych wnętrz tego wyjątkowego Zamku:



 Poniżej ciekawy stolik z mozaiką z Pompejów z I w n.e. przedstawiający psa strzegącego domostwa. Takie mozaiki umieszczano w progach rzymskich domów z napisem "Strzeż się psa!" - "Cave canem".



A tu chyba najładniejszy portret z kórnickiego muzeum:

 To natomiast strop kasetonowy w jednej z sal z herbami najstarszych rodów polskich związanych z właścicielami Kórnika:


sobota, 14 marca 2015

Żółte Radojewo

Wiosna nadchodzi wielkimi krokami. Jak co roku park w Radojewie pokrył się rannikami zimowymi. Oto jak Radojewo wyglądało 2 tygodnie temu:

 


 
 
 


środa, 11 marca 2015

5 poznańskich miejscówek na lunch, brunch lub obiad "w biegu"


"Kuchnia w Polsce to tajemnicza sprawa. Każdy ma mamę albo babcię, która w domu gotuje znakomicie. Ale domową kuchnię rezerwuje się dla rodziny. Gościom w restauracjach serwuje się straszne rzeczy". Tę smutną i niestety trafną diagnozę polskich restauracji znalazłam kiedyś w książce Leszka Talki pt.: "Talki w podroży". Doświadczenie życiowe uczy, że naprawdę ciężko znaleźć nie tylko w Poznaniu, ale po prostu w naszym kraju miejsce, w którym można zjeść, nie odważę się nawet powiedzieć "jak w domu", ale zwyczajnie dobrze, nie wydając przy tym fortuny. Dlatego poniżej nie będzie o miejscach, w których można znaleźć się w kulinarnym niebie, tylko takich, w których po prostu można wpaść po pracy, zajęciach na uczelni, w trakcie zakupów czy włóczęgi bez celu po mieście i coś przekąsić za przystępną cenę. Nie będzie tu jednak o miejscach najtańszych, bo jeśli ktoś szuka takich, to polecam poznańskie bary mleczne. I tyle. Wiem, że mają one wielu zwolenników (sama do nich należałam w czasach wczesnostudenckich) i nie chcę tu nikogo obrazić, ale według mnie jeśli ktoś natomiast chce zjeść coś w miarę dobrego w nieco bardziej higienicznych warunkach i nie czuć tego każdego następnego dnia przez co najmniej tydzień, gdy ubiera kurtkę lub płaszcz, który w owym barze miał na sobie, to polecam miejsca poniższe.

1. Castorama Poznań.ul. Murawa 39.

Tak to nie pomyłka. W tym hipermarkecie budowlanym można naprawdę nieźle zjeść. Wpadam tam od czasu do czasu i muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Moje żelazne pozycje w menu to pierogi z kurkami, względnie z łososiem i sosem bazyliowym, naleśniki z serkiem i malinami (po kilkanaście złotych) i pstrąg z dodatkami (koło złotych dwudziestu, kilku, jeśli dodać surówki). Są też dania typowo obiadowe z różnymi rodzajami mięs w cenie ok. 30 zł. Na deser obowiązkowo gofry z owocami (8-10 zł), herbaty, kawy, koktajle, soki wyciskane-koło 10 zł.

2.Check Point Kupiec Poznański.

Niedawno odkryte miejsce na drugim pietrze Kupca ze świetnymi naleśnikami według oryginalnej francuskiej receptury z ciasta pszennego lub gryczanego na słodko lub wytrawnie. Z serii sprawdzone i polecam: POLKA z jabłkami, daktylami, figami i rodzynkami oryginalnie w sosie cynamonowym, ale można poprosić o inny, np. waniliowy, z czego jako osoba, która nie czuje mięty do cynamonu chętnie korzystam, QRA  z kurczakiem, marchewką, brokułami, sosem brokułowo-bazyliowym, pestkami z dyni i śmietaną i GREK z naturalnym jogurtem greckim, prażonymi migdałami, pokruszonymi herbatnikami i miodem. Ceny: 9-15 zł, herbata 3 zł, kawa bodaj 5 zł.

3.Express Marche. Rotondo w Okrąglaku, punkty w CH Malta, Stary Browar, King Cross Marcelin.

Z tym punktem mam pewien problem. Zdarza się, ze mam go zwyczajnie dość i obiecuję sobie, że dziś pójdę gdzie indziej, po czym robi się późna godzina, zaczyna mi doskwierać głód i nie chce mi się myśleć nad alternatywami i w końcu, jak zwykle i tak tam ląduję. Dlaczego? Jestem wielkim zwolennikiem pomysłu serwowania jedzenia na wagę, na którym ta restauracja bazuje. Takie rozwiązanie ma te niepodważalną zaletę, że każdy może wybrać to co ma ochotę i tyle, na ile ma ochotę i bezkarnie skomponować sobie nawet najdziwniejszy zestaw żywieniowy i nikomu nic do tego. Pozwala też nabrać na talerz dania, które się widzi, w przeciwieństwie do wielu restauracji, w których jesteśmy skazani na zamówienie takich, których fantazyjne nazwy niewiele mówią. I wszystko byłoby super gdyby nie to, że choć nowe miejsca z jedzeniem na wagę mnożą się jak grzyby po deszczu, trudno znaleźć takie, w którym dania są ciepłe, niewysuszone i po prostu smaczne. Stosunkowo najlepsze dania w tym systemie serwuje właśnie Marche. Stosunkowo nie oznacza, że nie zdarza się kucharzom z Marche popełnić żadnego błędu. Wpadki są, ale jest ich właśnie stosunkowo najmniej. Cena: 3,29 zł za 10 deko jedzenia.

4. Da Luigi. Ul. Woźna 1.

To bardzo dobra włoska kuchnia za stosunkowo niewysoką cenę w ścisłym centrum miasta. Od lat serwuje świetne makarony, w tym zapiekanki makaronowe i pizzę na włoskim cienkim cieście, przy której człowiek utwierdza się w przekonaniu, że to, co pod tą samą nazwą serwowane jest w Pizzy Hut jest nieporozumieniem. Od niedawna zaprasza do powiększonej piwnicy i bardzo dobrze, bo to posunięcie zmniejsza ryzyko odejścia z kwitkiem z powodu braku wcześniejszej rezerwacji stolika, szczególnie w weekend. Moje ulubione pozycje w menu to: zapiekany makaron penne z wołowiną, suszonymi śliwkami, ananasem, papryką, cebulą i sezamem, penne z czterema rodzajami sera i brokułami (20 zł) oraz pizza z mozzarellą, pomidorami i rukolą (bodaj 15 zł).

5. Pyra Bar Strzelecka 13, Szamarzewskiego 13.

Pyra, czyli ziemniak to symbol Poznania, który nazywany jest Pyrlandią. Swego czasu wykorzystał to nawet Prezydent Grobelny w słynnym spocie reklamującym Poznań na Euro 2012: https://www.youtube.com/watch?v=EkS0GKBB1cg
Uczynienie pyry motywem przewodnim całego menu mogło wydawać się ryzykowne, W wypadku Pyry Baru okazało się jednak strzałem w dziesiątkę Dwa poznańskie punkty oferują smaczne zapiekanki ziemniaczane w wersjach z różnymi rodzajami mięsa lub rybą (małe porcje koło 13 zł, duże-17 zł) , placki ziemniaczane, szare kluchy, pyry z gzikiem ("bzikiem") i babki ziemniaczane. Do tego zawsze codziennie inna zupa, coś słodkiego, koktajl lub kompot. Ceny bardzo przystępne, sprawna obsługa i krótki czas oczekiwania. Kapitalnie urządzone wnętrza z plakatami z "pyrami" i lampami z durszlaków.

niedziela, 8 marca 2015

Wiosna w Arboretum w Kórniku

Wczoraj korzystając z wiosennej pogody wybraliśmy się do Kórnika. Chociaż byliśmy tam już kilka razy, to jeszcze nigdy o tej porze roku. Szczyt oblężenia Kórnik co roku przeżywa na przełomie kwietnia i maja, w porze kwitnienia magnolii, rododendronów i bzów. Widoki są wówczas faktycznie piękne, jednak ceną za nie jest konieczność spacerowania w tłumach ludzi i trudności ze znalezieniem miejsca do parkowania. Poza tym sezonem w kórnickim arboretum jest dużo spokojniej, a na zwiedzających czeka także sporo atrakcji. 

Tytułem wyjaśnienia: nazwa "arboretum" pochodzi od łacińskiego słowa "arbor" czyli drzewo i oznacza doświadczalny teren leśny (za W. Kopalińskim: Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych z almanachem) utrzymywany w celu naukowo-badawczym (np. prace nad aklimatyzacją obcych gatunków), bądź ochrony rzadkich gatunków i odmian (za Wikipedią). Arboretum w Kórniku jest największym i najstarszym w Polsce i czwartym co do wielkości kolekcji w Europie. 

Historia samego parku sięga II poł. XVIII w., kiedy to słynna kórnicka Biała Dama czyli Teofila z Działyńskich Szołdrska-Potulicka postanowiła dostosować przyzamkowy ogród do panujących wówczas trendów i zamieniła go w park w stylu francuskim ze strzyżonymi żywopłotami, sztucznymi sadzawkami, kamiennymi figurkami i wodotryskami. W Arboretum zachowały się elementy fontanny pochodzącej z tamtych czasów. Poniżej parkowa tablica z nimi i wizerunkiem Teofili.


Początki Arboretum datuje się natomiast na XIX w., a za jego twórcę uważa się Tytusa Działyńskiego. Powiększył i przebudował park zmieniając jego styl na angielski zwany też krajobrazowym. Wprowadził do parku duże przestrzenie naturalnych łąk i trawników, z szerokimi perspektywami i swobodnymi grupami drzew i krzewów. Przedmiotem jego zainteresowań były obce gatunki drzew i krzewów, w związku z czym to on, jako pierwszy sprowadził do Kórnika z Francji, Anglii, Belgii i Niemiec wydatkując na ten cel niebagatelne kwoty bogatą kolekcję roślin drzewiastych. Podobno jego celem było zapewnienie zaplecza dla uczelni rolniczej, której jednak nie udało mu się utworzyć. 


Po ojcu Zamek wraz z Arboretum przejął jego jedyny syn Jan Działyński, a po nim w związku z brakiem potomstwa jego siostrzeniec Władysław Zamoyski. Ten ostatni natomiast zgodnie z wolą przodków, a zwłaszcza dziadka Tytusa Działyńskiego przekazał dobra kórnickie z Arboretum narodowi polskiemu przez utworzenie Fundacji pod nazwą Zakłady Kórnickie. Fundacja działała do 1952 r., kiedy ówczesny rząd przekazał jej mienie Polskiej Akademii Nauk.

Podczas naszej wizyty zaskoczyło nas, że Arboretum jest kolejnym, po Śnieżycowym Jarze i Turwi miejscem w Wielkopolsce, w którym można zobaczyć śnieżyce wiosenne, które opisałam tu: http://venimus-vidimus.blogspot.com/2013/04/sniezycowy-jar-2013.html

 Następnie zachwyciły nas doskonale znane nam już z Radojewa ranniki zimowe (opis: http://venimus-vidimus.blogspot.com/2014/02/w-deszczu-malenkich-zotych-kwiatow.html) :

 Sporo było też przebiśniegów:

 A wśród nich nieśmiało wyglądały nieliczne krokusy:

 Nagle naszym oczom ukazała się sympatyczna wiewiórka, a zaraz potem druga. Niezwłocznie po "upolowaniu"orzechów czmychnęły na drzewo.

 Potem zobaczyliśmy kolejny znak nadchodzącej wiosny - kwitnący oczar:


I wówczas dotarliśmy do jednego z symboli Arboretum -cypryśników błotnych, które sprowadził już Tytus Działyński. To potężne drzewa iglaste, które tracą swe igły na zimę, jak modrzewie. Pochodzą z rodziny najstarszych drzew na świecie. Ich ojczyzną jest Ameryka Środkowa - rejon Zatoki Meksykańskiej, Meksyku aż do Gwatemali. Rosną na bagnach i na terenach zalewowych często z niedostatkiem tlenu. Do funkcjonowania w takim środowisku potrzebne są specjalne korzenie oddechowe zwane pneumatoforami. To te małe pieńki obok głównego pnia. Ciekawostką jest, że podobno dawniej Indianie z robili z nich ule.


Po obejrzeniu cypryśników przechodząc koło stawu z takimi to uroczymi kaczkami udaliśmy się do Zamku, który postaram się opisać w następnym poście.


wtorek, 3 marca 2015

Sobota w Sobocie. I Napachaniu.

Ostatnie dwie soboty spędziliśmy w towarzystwie najbardziej pozytywnych osób, które znamy na korcie do squasha w Centrum Tenisowym w miejscowości Sobota.  Sam squash to ciekawa rzecz i naprawdę dobra rozrywka,  zwłaszcza jak się tylko, jak część z nas, w tym piszące te słowa, kibicuje i nie ryzykuje osobiście utratą zdrowia lub życia:-) A Centrum jest bardzo profesjonalnie zorganizowane, ma w sumie 28 kortów do squasha i tenisa, jak głosi strona internetowa, strefy wypoczynku: Wellness i Stretching, szatnie, wypożyczalnię sprzętu i całkiem sympatyczną kawiarnię, w której serwowany jest m.in. bardzo dobry sernik i jajecznica, które zostały przetestowane przez część naszej ekipy odpowiedzialną za niestety niedocenione wsparcie i doping (zwane przez złośliwych "szyderą"), podczas gdy reszta ze zdumieniem boleśnie odkrywała, że posiada mięśnie, o których istnieniu nie miała wcześniej pojęcia. Polecamy!


























Po intensywnych doznaniach sportowych przyszedł czas na regenerację sił i posiłek. Wówczas, po pierwszej wizycie w Sobocie, nasz kolega zaproponował wypad do pobliskiego Napachania. Znaliśmy miejscowość, w której już kiedyś odwiedziliśmy zrujnowany pałacyk o oryginalnych kształtach. Nie wiedzieliśmy jednak, że znajduje się w nim niewielka, ale bardzo miła restauracja pod szyldem "Jaśkowa Zagroda". Okazało się, że ma świetny sielski wystrój i serwuje bardzo dobre nieprzekombinowane dania kuchni polskiej. Dla zainteresowanych adres internetowy: http://www.jaskowazagroda.pl/  A coś więcej o Napachaniu postaram się napisać wkrótce.