wtorek, 21 kwietnia 2015

środa, 15 kwietnia 2015

Z cyklu "Gdzie dobrze zjeść w Poznaniu" o miejscach ostatnio odkrytych

Zauważyłam, że największą popularnością na blogu cieszą się wpisy o charakterze kulinarnym. Ostatnio odkryliśmy natomiast parę miejsc, w których można dobrze zjeść. Niech zatem dziś będzie o nich. Niektóre z nich znajdują się na kulinarnej mapie Poznania od dawna, inne są względnie nowe. Na pewno są one zupełnie od siebie różne, zatem jest szansa, że każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie. Oto one:



Papierówka


Wybrałam to miejsce na nasz weekendowy obiad pod wpływem bardzo pozytywnych recenzji w serwisie Tripadvisor. W rankingu poznańskich restauracji na tym portalu Papierówka znajduje się w ścisłej czołówce - na 7 z 362 miejsc. Byliśmy tam z mężem we dwójkę i nasze wrażenia były zdecydowanie różne. Ja zamówiłam specjalność lokalu - kaczkę w sosie porzeczkowym z ziemniakami i jabłkami w cieście filo i buraczkami, moja druga połowa zamówiła natomiast stek, niestety szczegółów dania nie pamiętam. Po stronie mojego męża wystąpił pełen zachwyt zarówno co do drugiego dania, jak i poprzedzającej go zupy z cukinii i czegoś jeszcze (niestety już nie pamiętamy z czego) ja natomiast nie mogę powiedzieć, że była to najlepsza kaczka, jaką zjadłam w życiu. Na pewno rewelacyjny był sos porzeczkowy. Natomiast zaserwowana pierś z kaczki zgodnie z lojalnymi ostrzeżeniami obsługi  była "lekko różowa" i, co za tym idzie, lekko twarda. Oczywiście istnieje z pewnością poważne grono zwolenników takiego przyrządzenia kaczki (inaczej zapewne Restauracja nie uczyniłaby z tego dania swojej specjalności), ale przekonałam się, że do niego nie dołączę.  Jabłka zmieszane (chyba) z ziemniakami zupełnie straciły swój smak i wszystko zostało przytłoczone przez wspomniane ciasto. Niemniej na pewno zachwyt męża wzbudził we mnie przekonanie o słuszności powrotu do tego miejsca celem spróbowania innych dań. Jakie są zalety Papierówki? Jedzenie jest ciekawie podane, menu jest zmienne i zawsze różnorodne, wystrój lokalu prosty i nienarzucający się. Ceny różne, wspomniana pierś z kaczki jest dosyć tania- 30 zł, zupa -12 zł, stek coś koło 50 zł. Restauracja ma dobrze prowadzony i na bieżąco aktualizowany profil na Facebooku.

Adres: Zielona 8, Poznań.

Marina


Odkrycie tego miejsca zawdzięczam Koleżance, z którą ostatnio się spotkałam (dzięki!). Marina ma dość zaskakującą lokalizację - tuż obok starego dworca PKS i jest jednym z popularnych od jakiegoś czasu w naszym mieście miejsc, w których serwowane są lody naturalne.  Co odróżnia ten lokal od innych tego typu to to, że jest to pierwsza w Poznaniu lodziarnio-kawiarnia molekularna. Jak zwał, tak zwał i jak przyrządzał tak przyrządzał, osobiście nie przywiązuję do tego większej wagi, jednak bez wątpienia zjadłam tam lody, które mi baaardzo smakowały (o smaku rafaello). Codziennie są tam inne, niebagatelne i pozytywnie zaskakujące smaki, np.: CYTRYNA + IMBIR,  MILKY WAY,  MASŁO ORZECHOWE, BIAŁE MICHAŁKI, BANAN + CZEKOLADA MLECZNA. Koleżanka wspominała też świetne ciasta, jakie również można tam dostać, niestety podczas naszej wspólnej wizyty żadnego już nie było.  Ceny: mała porcja 5 zł, duża zdaje się, że 8 zł. Bardzo dobre wafelki!

Adres: S. Matyi 1, Poznań.

U myśliwych


Trafiliśmy tam z kuponem z jednej ze stron z ofertami zakupów grupowych, w związku z czym nasz wybór  dań był nieco ograniczony. Menu sprowadzało się do deski wędlin z dziczyzny i trzech propozycji drugiego dania, z których wybraliśmy schab z dzika podany w ziołach z sosem śmietanowym, puree ziemniaczanym oraz buraczkami oraz pierś z kurczaka z sosem kurkowym  z zasmażanymi ziemniakami i sałatą. Wrażenia po obu stronach były bardzo pozytywne. Jedzenie było świetne, obsługa bardzo miła a wnętrze urządzone z dużym smakiem. Z przystawek zasmakowaliśmy w pasztecie z dzika, który można zakupić w sklepie znajdującym się w budynku Restauracji. Reasumując: na pewno tam wrócimy i serdecznie polecamy. Ceny: wspomniana pierś z kurczaka - 38 zł, schab z dzika - 53 zł.


Adres: ul. Karola Libelta 37, Poznań

Bazylia i oregano


Zmiany przeprowadzone w tym miejscu przez Magdę Gessler niewątpliwie zasługują na zaszczytne miano prawdziwej kuchennej rewolucji. Kto widział odcinek poświęcony tej Restauracji lub miał okazję próbować kuchni firmowanej przez jej wspólników przed zmianami (niekoniecznie w tym samym miejscu), ten wie, że przeprowadzenie tej rewolucji było niezwykle ambitnym wyzwaniem nawet dla p. Gessler. Minęło już kilka lat od emisji programu i lokal zdecydowanie trzyma poziom. Kto szuka dobrej włoskiej kuchni w Poznaniu powinien spróbować dań w Bazylii. My skosztowaliśmy i polecamy: cielęcinę w sosie kurkowym z brokułami i gnocchi oraz tagliatelle z grillowanymi karczochami, kurczakiem i pomidorami. W związku z bardzo miłym spotkaniem posiedzieliśmy w tym miejscu na tyle długo, że skusiliśmy się także na deser w postaci tiramisu i tarty gruszkowej z bezą. Wszystkie pozycje okazały się strzałem w dziesiątkę. Ceny: cielęcina- 48 zł, makaron - 28 zł, tarta - 12 zł, tiramisu - 14 zł.


Adres: ul. Wysoka 12, Poznań

czwartek, 9 kwietnia 2015

Bajkowy pałac w Napachaniu

Któż z nas chociaż raz nie marzył o tym, by stać się właścicielem pałacu? Takiego nie za starego, nie za dużego, powiedzmy 11-pokojowego, z cegły, z piękną wieżą, położonego w przestronnym 7-hektarowym parku... Całkiem niedawno to marzenie stało się rzeczywistością dla osoby, którą skusiła oferta zakupu opuszczonego pałacu w Napachaniu za" jedyne" 4,5 mln zł. 

Niestety stan pałacu wskazuje na to, że ten wydatek może być niewielką częścią kosztów, jakie nabywca będzie musiał ponieść, by doprowadzić swój nabytek do stanu dawnej świetności. Na pewno jednak warto. Odwiedzony przez nas latem 2012 r. zabytek jest rzadkim przykładem eklektyzmu, który nawet wkomponowuje się w moje gusta.


Nie powstałby w takiej formie, a może i w ogóle by nie powstał, gdyby nie niemiecki właściciel Napachania Rudolf Grieble, który pod koniec XIX w. zlecił zaprojektowanie rezydencji berlińskiej firmie architektonicznej Solf und Wichards. Tam natomiast powstała wizja neorenesansowego budynku z charakterystycznej dla budownictwa pruskiego czerwonej cegły na kamiennej podmurówce z wysoką na ok. 25 metrów, kwadratową wieżą oraz wieloma kominami i różnorodnymi oknami, Sam projekt był na tyle interesujący, że znalazł się w ówczesnym czasopiśmie Berliner Architekturwelt.


Budynek zawdzięcza swój względnie harmonijny wygląd dwóm wysuniętym do przodu elementom fasady, tzw. ryzalitom ze schodkowymi szczytami. Front ozdabia też piękny portal nad bramą wykonany z piaskowca w stylu późnego gotyku i urozmaicający symetrię ryzalitów ciekawy wykusz umieszczony na prawym z nich. Ciekawym elementem architektonicznym pałacu jest także jego lewa część z charakterystycznym zwieńczeniem szachulcowym. W rezultacie o budynku można powiedzieć wiele, ale na pewno nie można mu zarzucić, że jest nudny czy banalny. Gdybym była ilustratorem bajek dla dzieci na pewno na ich kartach uczyniłabym go siedzibą jakiś baśniowych postaci.


O wnętrzach budynku wiadomo tyle, że pomieszczenia na parterze pełniły funkcje reprezentacyjne, te na piętrze zaś stanowiły apartamenty mieszkalne. Uwagę wchodzących do pałacowych wnętrz na wstępie przykuwał główny holl z pięknym kominkiem i wiodącymi na piętro szerokimi reprezentacyjnymi schodami.

Na zewnątrz natomiast zabytek otoczony jest pięknym choć mocno zdziczałym parkiem, w którym rosną stare lipy i wierzby. Przez park przepływa niewielki ciek wodny, przez który przerzucono romantyczny mostek.

Jeżeli zatem znajdziecie się w okolicach Napachania, na pewno warto zatrzymać się w nim na krótki spacer i podejrzeć postępy w pracach remontowych, do którym, mam nadzieję wkrótce zabiorą się nowi właściciele.



piątek, 3 kwietnia 2015

Oryginalny pałac w Morasku

Około 10 km na północ od poznańskiego Starego Rynku znajduje się zapomniany i kompletnie zrujnowany obiekt o bardzo nietypowej urodzie. Mowa o Pałacu w Morasku. Od pierwszego spojrzenia nie mogłam się opędzić od myśli, że przyklejony do sąsiedniego dworu, który obecnie jest siedzibą Zakonu Sióstr Misjonarek dziwaczny budynek pasuje do niego jak pięść do nosa. Skąd się wziął, czyjej wyobraźni zawdzięcza swoje istnienie i dlaczego właśnie w takim sąsiedztwie? 


Na początku XIX w.w czasie wojen napoleońskich do Moraska przybył Franciszek Douchy. Ziemie te tak przypadły mu do gustu, że postanowił się na nich osiedlić.Po nim Morasko odziedziczył jego syn Constantin, który właśnie postanowił zbudować sobie tu godną siedzibę. W tym czasie piękny barokowy dworek  istniał już niemal od 100 lat. Niestety wszystko wskazuje na to, że jeśli w ogóle wówczas obowiązywały jakieś regulacje dotyczące zagospodarowania przestrzennego, to były one jeszcze mniej przestrzegane niż dziś. Jaskrawym przykładem jest właśnie sposób, w jaki Constantin Douchy dobudował do istniejącego budynku swój dziwaczny eklektyczny pałac. 



tu najlepiej widać kontrast pomiędzy sąsiadującymi budynkami

Budynek ma trzy piętra, przykryty został dwuspadowym dachem. Na nim znajduje się niezwykle charakterystyczna część pałacu, tj.  belweder o kształcie zbliżonym do sześcianu. Przed wejściem usytuowany jest czterokolumnowy portyk, na którym ulokowano taras widokowy. Na elewacji willi, pomimo jej zniszczeń zachowały się jeszcze ślady bogatych zdobień. W pałacu wraz z oficyną znajdowało się aż 21 pokoi, kilka salonów, kuchnie z łazienkami (warto zaznaczyć, że doprowadzono do nich bieżącą wodę) oraz piwnica, która spełniała funkcję winiarni. Główny hol zdobiły drewniane schody ozdobione rzeźbionymi balustradami. W skład zabudowy folwarku wchodził magazyn-wozownia, spichlerz, garaże, stodoła, gołębnik oraz park. W sąsiednim starym dworku umiejscowiono natomiast pralnię i pokoje dla urzędników.

tyły pałacu i resztki zabudowy folwarcznej

ruiny zabudowań gospodarczych na tyłach pałacu


Wspomniany Francuz pomieszkał w nim trochę a potem postanowił go sprzedać. Opisując historię dwóch pałaców: w Radojewie i Owińskach przybliżyłam postać pruskiego kupca Ottona Zygmunta von Treskowa, który na początku XIX w objął w posiadanie te ziemie.  To właśnie z jego rodziny wywodzi się Gustaw Adolf von Treskow, który w 1857 r. przejął na własność okolice Moraska. Pałac znajdował się w posiadaniu jego, a później jego krewnych do 1902. 


Około 1900 r. rodzinie zaproponowano przeznaczenie wsi na tereny poligonowe dla Armii Pruskiej. W 1902 r. tereny Moraska przeszły na własność Komisji Kolonizacyjnej. Od tego czasu w prasie niemieckiej pojawiały się ogłoszenia sprzedaży wsi Morasko i Glinno wraz z pałacem dla obywateli niemieckich. Oferta nie cieszyła się dużym zainteresowaniem. Z tego powodu postanowiono dokonać parcelacji majątku jeszcze w tym samym roku. W związku z tymi działaniami wzniesiono mur oddzielający dwa budynki, który istnieje do dziś. W 1913 r. wreszcie znalazł się Niemiec, który zainteresował się zakupem Moraska. W rękach jego rodziny pozostało ono do końca II wojny światowej. Po niej, jak to w przypadku większości tego typu budynków pałac należał do PGR-u. 


Od 1997 r. jest własnością Archidiecezji Poznańskiej. Przez lata willa pałacowa uległa poważnej dewastacji. Obecnie stoi ona przed realnym zagrożeniem zawalenia, a rewitalizacja zabytku jest podobno nieopłacalna ekonomicznie.