niedziela, 15 grudnia 2013

Nach Berlin! Jarmarki adwentowe w Berlinie.

Tym razem, po długiej przerwie relacja będzie nietypowa - spoza Wielkopolski, jednak z miejsca znajdującego się w bliskim, zwłaszcza dzięki autostradzie, sąsiedztwie. Powodem wizyty w Berlinie, bo o nim mowa, były słynne w całej Europie, a już na pewno takie, których możemy pozazdrościć w Polsce, jarmarki świąteczne. Podobno stolica Niemiec ma w swojej ofercie w każdym sezonie od 50 do nawet 100 takich jarmarków. Na naszej jednodniowej wycieczce, która obejmowała też małe zwiedzanie innych atrakcji, zdążyliśmy popodziwiać zaledwie dwa.

Jednak wracając do początku - Poznań opuściliśmy około 7:30, po 9:00 byliśmy we Frankfurcie nad Odrą, tam zostawiliśmy samochód i przesiedliśmy się na pociąg, któremu pokonanie trasy do Berlina zajmuje około godziny.

Zwiedzanie Berlina rozpoczęliśmy od wizyty w Muzeum Żydowskim. Muzeum składa się z dwóch budynków - ten słynniejszy stanowi dzieło Daniela Libeskinda i jest wręcz nasycony symboliką. Tu nic nie jest przypadkowe. Bryła swoimi zygzakowatymi liniami nawiązuje do kształtu ściśniętej, nieregularnej gwiazdy. Nieregularne wąskie okna tworzą linię łączącą miejsca, w których przed wojną w Berlinie mieszkali wybitni Żydzi i Niemcy. Przez budynek przebiega pięć nieoświetlonych i zbudowanych z surowego betonu przestrzeni nazywanych pustkami; podłoga jednej z nich pokryta jest metalowymi ludzkimi twarzami z ustami otwartymi do krzyku. Obok Muzeum znajduje się Ogród Wypędzonych, który pochylony jest pod kątem 12 stopni, co ma powodować dezorientację zwiedzającego podobną do tej, jakiej doświadczali emigranci z Berlina a mieści się w nim 48 betonowych słupów wypełnionych ziemią z Izraela, co z kolei ma upamiętniać rok uzyskania przez Izrael niepodległości oraz jeden, znajdujący się w centrum, słup z ziemią z Jerozolimy. Najciekawszym, choć niewątpliwie kontrowersyjnym eksponatem jest niewątpliwie sama budowla. Wewnątrz mieszczą się różne wystawy, których zadaniem jest wprowadzenie zwiedzających w żydowską historię, kulturę i sztukę, ale w trakcie zwiedzania nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że w ich rozmieszczeniu brak spójności a Muzeum zostało wypełnione trochę "na siłę". Może też zbyt dużo elementów zostało zaprojektowane pod odbiorcę, który w wirtualnej rzeczywistości czuje się jak ryba w wodzie. Brak informacji o eksponatach w innych językach niż niemiecki i angielski zdecydowanie obniża komfort zwiedzania tym, którzy nie posługują się tymi językami na odpowiednim poziomie.

Po opuszczeniu Muzeum udaliśmy się w okolice Checkpoint Charlie - obecnie jedynie symbolicznego, a kiedyś jak najbardziej realnego punktu kontroli granicznej pomiędzy NRD a Berlinem Zachodnim, gdzie dziś już tylko przebrani w stare mundury i przygotowani do pozowania do pamiątkowych zdjęć strażnicy oraz wszechobecne fragmenty muru berlińskiego przypominają o smutnej historii podzielonej stolicy. 

Kolejnym etapem wycieczki był pierwszy z odwiedzonych tego dnia jarmarków - na Placu Poczdamskim. Nie jest on szczególnie spektakularny, ale i tak, w mojej ocenie, większość naszych polskich może się przy nim schować. Zdecydowanie widać po nim, że jarmarki to ulubiona tradycyjna rozrywka Niemców, którzy od końca XIV w. tak umilają sobie adwentowe oczekiwanie na Boże Narodzenie. Sztucznie zaśnieżona góra, z której można było zjeżdżać na oponach, lodowisko, jednolite estetyczne domki oferujące piękne ozdoby choinkowe, drewniane szopki, karuzele, bombki, słodycze i stoiska z tradycyjną kiełbasą zapiekaną w bułce i grzanym  aromatycznym winem przyciągnęły prawdziwe tłumy. Wrażenie robiły też ogromne choinki i kurtyny świetlne w pobliskim centrum handlowym Sony Center.

Posileni wurstem i grzańcem sprzedawanym w świątecznie ozdobionych kuflach, które można zwrócić i odzyskać kaucję lub zachować na pamiątkę, ruszyliśmy pod Bramę Brandenburską, gdzie obok świątecznie przystrojonej choinki stała największa w Europie chanukija, dziewięcioramienny świecznik, na którym podczas trwającego osiem dni święta Chanuka każdego dnia Żydzi za­palają od płomienia świeczki pomocniczej jedną świecę.

Stamtąd spacerem dotarliśmy na drugi odwiedzony tego dnia jarmark adwentowy, który mieścił się na Gendarmenmarkt. To plac, który cieszy się sławą najbardziej urokliwego miejsca w Berlinie. Otacza go zespół budowli składających się z Katedry Niemieckiej i Francuskiej oraz Domu Koncertowego.Wstęp na ten jarmark był płatny i kosztował 1 euro, a nadto wiązał się z koniecznością odstania swego w kolejce, ale okazało się, że wizyta na nim jest warta tych poświęceń. Niezwykle eleganckie, charakterystyczne białe namioty zwieńczone rozświetlonymi gwiazdami a w nich: piękne świąteczne dekoracje, tradycyjne wyroby najwyższej jakości i znów wszechobecne grzane wino, pieczone kiełbaski, marcepany, bakalie, kandyzowane jabłka, gorąca czekolada, belgijskie gofry i wiedeńskie strucle naprawdę pozwoliły poczuć klimat zbliżających się Świąt. W centrum kiermaszu mieściła się także scena, na której odbywały się różne występy artystyczne.

Z kiermaszu ruszyliśmy na pociąg, potem, we Frankfurcie znów przesiedliśmy się do samochodu i około 22:30 byliśmy w Poznaniu.

Reasumując, choć w Polsce coraz więcej miast, w tym Poznań urządza lokalne kiermasze adwentowe, to jednak zdecydowanie klimat i skala tych berlińskich są niepowtarzalne. Dlatego też warto je uczynić pretekstem do wizyty u naszego zachodniego sąsiada. Na koniec ciekawostka: wbrew swojej nazwie jarmarki trwają nie tylko do Świąt Bożego Narodzenia, ale część z nich zamykana jest dopiero w Sylwestra.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz